meak - przejażdżki i wyprawki

Info




Linki


Zalicz gminę ;)







Batoniki






button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Moje rowery

Unibike Viper 23066 km
Author Outset 17964 km
Kross Level 3.0 2021

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy meak.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Tak nie będzie ;)






Blog rowerowy. Aktualizowany od przypadku do przepadku. Spostrzegawczość jest ważna. Nie wiąż się z nim, jeśli nie lubisz dłuższej rozłąki. Zanim zaczniesz czytać zapoznaj się ze znaczeniem słów: ironia i sarkazm ;)



run-log.com

Wpisy archiwalne w kategorii

51 - 79 km

Dystans całkowity:6026.09 km (w terenie 1453.00 km; 24.11%)
Czas w ruchu:315:56
Średnia prędkość:19.07 km/h
Maksymalna prędkość:47.60 km/h
Suma podjazdów:378 m
Maks. tętno maksymalne:171 (92 %)
Maks. tętno średnie:142 (76 %)
Suma kalorii:9591 kcal
Liczba aktywności:96
Średnio na aktywność:62.77 km i 3h 17m
Więcej statystyk

Na kanapie

Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano:30.06.2012 Kategoria 51 - 79 km, Okolice Szczecina
Km:58.52Km teren:8.00 Czas:02:32Km/h:23.10
Pr. maks.:0.00Temperatura:25.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcal Podjazdy:m Rower:Unibike Viper
Do wyprawki zostało ledwie 14 dni, więc postanowiłem dokonać oceny stanu narządów rowerowych - układ krwionośny, giry, siedzenie itp. W tym celu wybrałem trasę znaną jako "Pętla dobieszczyńska" - niby tylko około 60 km, ale pomyślałem, że jak przejadę to bez najmniejszego, najkrótszego odpoczynku to jakiś obraz nędzy i rozpaczy otrzymam. Obraz nędzy i rozpaczy wykazał, że aż tak tragicznie nie jest, więc można ruszać ;)

Tytuł taki a nie inny ponieważ wróciłem na łono Unibika, który dumnie prezentuje siodełko Brooksa i nie ma co ukrywać - w porównaniu nawet z całkiem niezłym żelowym siodełkiem założonym na Authora, to jest wygodna kanapa :)

Bory Tucholskie, dzień pierwszy, czyli GPS od cichociemnego

Niedziela, 14 sierpnia 2011 | dodano:22.08.2011 Kategoria 51 - 79 km, Bory Tucholskie 2011, Mapy z GPS, Wyprawy
Km:67.88Km teren:10.00 Czas:04:06Km/h:16.56
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcal Podjazdy:378m Rower:Unibike Viper


Zanim nastąpiło wiekopomne depnięcie w pedały w Chojnicach, najpierw musiał nastąpić przewóz roweru koleją. Przewóz roweru, a zarazem człowieka (mam na myśli siebie) wystąpił w okolicznościach, rzec można, psychotycznych. Albowiem (jeśli ktoś woli może być aliści lub azaliż) bezpośrednim sąsiadem w podróży okazał się osobnik zdradzający wyraźne oznaki psychozy, potrafiący jednak na tyle rozdzielić dwa (a może więcej) dziwne światy, w których żyje, by nie popadać w nadmierny chaos. Nie wspominając już o tym (wcale, a wcale), że do jednej nogawki krótkich spodenek miał przyczepionego pluszowego tygryska, a do drugiej takiego(ż) kaczorka. Oprócz wymienionej menażerii posiadał również długie siwe pióra na głowie, skontrastowane z papieską łysinką. Osobnik ów zakolegował się ze mną, dzięki czemu nasza pociągowa lebensraum stała się całkiem pokaźna, ale też była potrzebna, co wysokiej ławie i stołom udowodnię podczas rozprawy. Otóż, każdą wymianę zdań ze mną osobnik musiał przedyskutować, więc co chwilę psychicznie oddalał się na małe, osobiste tete a tete: "no, tak, to przecież tak, bo tak, on powiedział, więc, no tak, tak, tak". Czasem sprawa była nieco komiczna, wówczas wybuchał śmiechem zbyt niepohamowanym dla zwykłego pasażera. Po krótkiej naradzie zawsze powracał i dzielił się dalej swymi spostrzeżeniami, które właściwie były pytaniami choć nie kończyły się stosownymi znakami przestankowyni - byłby zapewne niezłym śledczym. Człowiek ów opuścił mnie w Stargardzie (zdaje się, że już nie szczecińskim) i ślad oraz słuch wszelki po nim zaginął. Podróż nagle nabrała impetu i czas było wysiadać w Szczecinku, gdzie przesiadłem się do dziwnego - podobno - holenderskiego pociągu. Bardzo możliwe, że był holenderski, bo na widok wnętrza można było wpaść w depresję - ledwo upchnąłem rower. Na szczęście ten fragment podróży trwał tylko godzinę.

W Chojnicach natychmiast zapragnąłem wydostać się z Chojnic. Jest tam piękna starówka, i do samego miasteczka nic nie mam, ale... chciałem już jechać. Kręcić tymi co się kręcą z boku roweru, a dzięki temu kręcą się koła oraz świat przesuwa za wyobrażonym oknem. GPS dostał polecenie "wynocha stąd" i pracowicie zaczął mnie prowadzić najdziwniejszymi drogami. Drogami tak dziwnymi, że nie zauważyłem nawet, kiedy wydostałem się z Chojnic, ba! Jestem pewien, że mojego wyjazdu z Chojnic nie zauważył też żaden ich mieszkaniec ani nawet mój GPS. Dzięki temu zrozumiałem, że mój lokalizacyjny sprzęcik jest prawdopodobnie reinkarnacją jakiegoś cichociemnego - lokalizuje tak, żeby nikt nie wiedział, gdzie ani kiedy.

Trochę miałem mu to za złe ponieważ bardzo szybko rozpoczęła się nasza piaszczysto-błotna kariera. Nie wspominając o narażeniu okolicznych mieszkanek na zawał, kiedy nagle wynurzałem się z krzaków. Pierwsze zakupy miałem zamiar zrobić (było to przed świętem 15 sierpnia) w Gostycynie, ale nie zdążyłem się przekalibrować na odpowiednią długość miasteczek i wiosek i dopiero jak wyjechałem z Gostycyna, zorientowałem się, że to był Gostycyn. W następnej wiosce sklep był już nieczynny, więc zdecydowałem się podjechać do Minikowa, gdzie kupiłem też pyszne piwo Śląskie. O odpowiedniej godzinie wbiłem się w las oraz wykonałem parę esów-floresów, po których poczułem się nieco zagubiony. Miałem nadzieję, że próbująca podążać moimi śladami ewentualna Straż Leśna również tak się poczuje. Dla wzmocnienia psychiki spożyłem na kolację kaszkę mannę (a wcześniej był jakiś mały obiadek, tak mały, że nawet teraz zapomniałem o nim wspomnieć w odpowiednim momencie).

Kiedy już siedziałem po ciemku w namiocie, naokoło rozgrywała się strzelanina, a ja zrozumiałem, że zbrojne oddziały myśliwych walczą o prawo do konsumpcji przeżycia ustrzelenia jakiejś biednej kaczki albo innego dziennikarza tnącego strachliwymi skrzydłami nocne niebo. Położyłem się niezwykle płasko i zasnąłem.

















Poszukiwanie skarbów i jazda założycielska

Niedziela, 22 maja 2011 | dodano:22.05.2011 Kategoria 51 - 79 km, Geocache, Mapy z GPS, Niemcy, Okolice Szczecina
Km:74.86Km teren:22.00 Czas:03:46Km/h:19.87
Pr. maks.:44.80Temperatura:24.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcal Podjazdy:m Rower:Unibike Viper
Poszukiwacz skarbów powinien być wyposażony w łopatkę. Ja takiej niestety jeszcze nie mam (ale z pewnością udam się szybko do jakiegoś sklepu ogrodniczego - nie obrabuję przecież berbecia z pobliskiej piaskownicy ;) ), przez co wracałem dziś z czarnymi szponami przesady jako środka wyrazu zanim mnie licentia poetica nie pobiła - na szczęście strumień świadomości nie takim chojraczkom daje radę ;)

Geocaching - postanowiłem się dziś znowu w to zabawić. Wczoraj jednak usunąłem najpierw 362 punkty geocache, które załadowałem do Garmina - po zabawie w mieście stwierdziłem, że to nie dla mnie. Za dużo ludzi, za długo trzeba czekać, albo wybierać się o porach, o jakich ja nie bardzo mogę. Postanowiłem zostać więc geokeszystą podmiejskim, leśnym, odludnym itd. ;) Dzięki temu znalazłem dzisiaj w spokoju i ciszy trzy skrzynki ze skarbami - żeby było zabawniej to we wszystkich tych miejscach byłem już wielokrotnie :)




Wyjechałem zaraz po ósmej. Znowu telepałem się sławetną ostatnio drogą rowerową do Tanowa. Droga jest prawie skończona i tak pewnie pozostanie na zawsze - fragment ostatniego odcinka jest na zdjęciu poniżej. Cudnie wysprzątany. Jestem też ciekaw, kiedy postawią stosowne znaki, żeby kierowcy wiedzieli, że w okolicach zakrętu do Polic mogą się spodziewać rowerzystów przejeżdżających przez drogę...



Rześko dojechałem do miejsca, gdzie wg. legendy zaciukano Barnima II - stoi tam krzyż, jest kamień i odrzutowe muchy. Swoją drogą, kiedy czytam w Wikipedii, że księcia zabito między Stolcem a Myśliborzem Wlk. to mam wielorakie skojarzenia...




Z wygnania szybko powróciłem do kraju, żeby poznać drogę, której jeszcze kółka mojego roweru - ja właściwie również - nie poznały. Droga do Poddymina, która kusiła mnie wiele razy. Drogą tą dojechałem do Zalesia, niestety trochę zbyt wcześnie skręciłem, ale przez to poznałem leśne ostępy i swojskie wertepy :)



Jak widać na zdjęciach, niektóre miejsca były nieprzejezdne - prowadziłem rower. A wystarczyłoby skręcić nieco później ;)



Tu już dojeżdżam do Zalesia:



A to już miejsce, w pobliżu którego odnalazłem ostatni dzisiaj skarb :)




Dodam też, że była to - w odróżnieniu od mordu założycielskiego - jazda założycielska podczas której oprócz ubrania założyłem "Klub Skórzanego Siodełka". Klub nazywa się tak tylko dlatego, że to ładna nazwa. Owszem, myślałem też o "Pearl Jam", "Alice In Chains", "Black Label Society" itp. ale niestety są one już zajęte. Jest to jednoosobowy klub rowerowy, którego zadaniem jest jeździć z taką prędkością z jaką ja jeżdżę i swobodnie poznawać świat. Owszem, dopuszcza się momenty, kiedy można nic nie poznawać, ale to musi być naprawdę dobry alkohol. Mianowałem się od razu prezesem oraz wiceprezesem, żeby mogły się jakoś odbywać ewentualne obrady i to właściwie wszystko - poza tym nic nie ulegnie zmianie ;)

PS.
Właśnie uratowało mi życie proste Ctrl-A i Ctrl-C przed kliknięciem na "Zapisz" oraz Ctrl-V. Inaczej ta historia byłaby znacznie krótsza, bo wpis diabli wzięli. (Ciekawe, czyja to sprawka? Jurek, czy czy Barni? ;) ) Hm, może źle się stało? ;)

"Biforek", czyli przed pracą nad jez. Świdwie

Czwartek, 12 maja 2011 | dodano:12.05.2011 Kategoria 51 - 79 km, Mapy z GPS, Okolice Szczecina
Km:57.79Km teren:15.00 Czas:02:49Km/h:20.52
Pr. maks.:38.20Temperatura:20.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcal Podjazdy:m Rower:Unibike Viper
Od 2006 roku wpisałem tutaj około 40-stu wycieczek nad jez. Świdwie. Może powinienem poprosić naukowców o sprawdzenie, czy nie ma tam jakiegoś bieguna magnetycznego? ;) Na północ od Szczecina to był (i dalej jest) bardzo popularny kierunek dla szczecińskich rowerzystów, zupełnie jakby gdzieś tam znajdowała się pompa ssąca. Kiedyś jednak jazda w tamtym kierunku (zresztą - w każdym kierunku) była czymś zupełnie innym - samochód jechał raz na jakiś czas, jeden a nie całe stado, mniej było też rowerzystów. Jechało się więc o wiele spokojniej aż do gilotyny, która obcinała świat w Dobieszczynie - ok, można było jeszcze pojechać wyżej nad zalew natomiast tajemnicą pozostawała szosa na wprost, ale pomimo tej możliwości jechało się w lewo albo w prawo, kierunek na wprost jakoś nie istniał :)

Potem trochę się to zmieniło dzięki tzw. małemu ruchowi granicznemu i takim przejściom jak w Blankensee. Kiedyś jednak jak przeczytałem dokładniej przepisy to okazało się, że wszyscy je nagminnie łamali. Były po prostu idiotyczne, a że wszyscy kierowali się zdrowym rozsądkiem, więc... łamali je. O ile pamiętam po przejechaniu przez takie przejście nie można było opuścić gminy po drugiej stronie granicy. Głowy jednak za to nie oddam nawet za duże pieniądze, a przepis czytałem dawno :)



Dzisiaj wspomniana gdzieś na początku pompa wessała mnie jak dawniej chociaż chciałem pojechać tylko nad jez. Świdwie. Po drodze jednak przypomniałem sobie jak się kiedyś czułem, kiedy na rowerze "Agat" (kółka 24 cale, coś w rodzaju składaka z większymi kołami) "przekraczałem" w drodze powrotnej z Dobieszczyna, tuż przed Tanowem, mostek na Gunicy - to było jak powrót z innego świata ;)

Teraz samochód goni samochód, więc zrobiono dla rowerzystów drogę rowerową. Tylko dlaczego ta droga jest szutrówką? ;)



Na razie dzielni robotnicy zajmują się ostatnim odcinkiem, na zakręcie do Polic, przez co dziś nie można było tamtędy przejechać - tzn. można było tak jak zawsze przejechać szosą.



Przy skręcie na Węgornik kręciło się całe stado psów - interesował je na szczęście jakiś samochód, dzięki czemu udało mi się przemknąć z nienaruszonymi łydkami ;)

W miejscu, w którym asfalt przechodzi w szuter popatrzyłem na pustkę z prawej strony, która kiedyś była domem.

dom, tanowo © meak


Kawałek dalej zjechałem w prawo do dawnego cmentarza rodziny von Ramin.



I podążyłem dalej przez las :)






Kiedy przejechałem przez Węgornik mijając na ostatnim odcinku pasiekę po prawej (uściślając - ja byłem po lewej, pasieka po prawej stronie i nie zamieniliśmy się ani razu :D ), wyjechałem na otwartą... a to skąd się tam kurna wzięło?! Tak, dawno nad Świdwie nie zajeżdżałem (20 grudzień 2009 rok, czyli rzeczywiście dawno...) skoro zdążyli to wybudować :)



Nad jeziorem byłem krótko po godz. 8 i wysłuchałem pięknego koncertu ptasiego radia :)
Niepotrzebnie niestety bawiłem się zoomem, nie mówiąc o plamce na obiektywie, którą właśnie dostrzegłem ;)



Wszyscy robią z wieży widokowej nad jez. Świdwie najczęściej fotki na wprost i na prawo (ja też :) ), więc teraz lewa strona jeziora :)



Potem postanowiłem wrócić do Szczecina przez Zalesie.








W Zalesiu stwierdziłem, że czas mnie goni, więc szybko przed nim uciekłem. Potem do pracy i tyle :)

A może jeszcze coś? ;) Wkurzyło mnie dzisiaj, że znowu na mapce GPSies nie widać fotek z Picasy. Wlazłem na forum GPSies poszperałem i dopiero u jakiegoś niemieckojęzycznego użytkownika doczytałem, że wina leży... po mojej stronie :) W ustawieniach Picasy jest możliwość zablokowania pokazywania lokalizacji miejsc, w których zostały zrobione fotki. Taka bzdurka, a już od wielu miesięcy wprawiała mnie w niezłą konfuzję, bo raz fotki na mapce były, a raz nie... Mam nadzieję, że od tej pory będą zawsze :)

Wyrwać się ze schematu

Sobota, 30 kwietnia 2011 | dodano:30.04.2011 Kategoria 51 - 79 km, Mapy z GPS, Niemcy, Okolice Szczecina
Km:54.73Km teren:5.00 Czas:02:48Km/h:19.55
Pr. maks.:0.00Temperatura:15.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcal Podjazdy:m Rower:Unibike Viper
Czyli zwykła śpiewka każdego zęba, który pragnie ekstrakcji ;)

Sprawdziłem w końcu widoczną na mapie drogę prowadzącą z Kołbaskowa bezpośrednio do Pomellen. W drugiej części potężnie wiało w niepożądanym kierunku.



Jak co roku zaczyna się "żółty okres" ;)



Zabudowania w Smolęcinie:







Dalej stałą trasą do Kołbaskowa, ale... za zjazdem, który kończy się tuż przed torami kolejowymi (jeszcze przed Kołbaskowem) skręcam w prawo, na szutrową drogę, która ma doprowadzić mnie do Pomellen:



Tutaj skręcamy w prawo ;)



Coraz lepiej widać szwargoczące między sobą wiatraki (a Ty widzisz tego, co tak tam kręci, czym on tam kręci, pedałami, ale dlaczego on kręci, przecież mamy monopol, zaraz go skręcę jak nie przestanie kręcić):



Granica jest niemal niezauważalna, bo słupy graniczne widziałem dobrych kilkadziesiąt metrów w prawo od drogi, którą jechałem. Za to tuż przy granicy znalazłem ładnie położony cmentarz.



Ciekawiej jednak jest na krańcu cmentarza:



W Pomellen jak zwykle ciekawią mnie zabudowania gospodarskie:



Dalej drogą z bajki:



Rzut oka na Ladenthin (dobrze mieć oko z właściwościami bumeranga ;) ):



Wszystkie foty za klikiem ;)

Potem jeszcze parę km po mieście.

Wyprawa na Litwę - dzień drugi, czyli przepiękny, nudny dzień :)

Poniedziałek, 19 lipca 2010 | dodano:26.07.2010 Kategoria 51 - 79 km, Litwa 2010, Wyprawy
Km:60.82Km teren:30.00 Czas:03:51Km/h:15.80
Pr. maks.:33.80Temperatura:35.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie: 1107kcal Podjazdy:m Rower:Unibike Viper


Wszystkie zdjęcia z wyprawki


Tego dnia nie musiałem wcześnie wstawać - i tak musiałem zawitać do salonu Orange oraz jakiejś kafejki internetowej. Wstałem więc po siódmej i zanim wyszedłem zdążyłem dłuższą chwilę porozmawiać z kobietą, która wynajęła mi pokój. Tak dokładniej to wyglądało to jakby udostępnili mi do spania swój "salonik", a wszyscy wynieśli się na piętro jednorodzinnego domku. Nasłuchałem się na temat problemów z pracą, o tym jak nisko jest na tych terenach opłacana, w jakich kiepskich warunkach się pracuje. Dziwnie się tego trochę słuchało biorąc pod uwagę, że opowiadała to właścicielka domku, ale to przecież nie znaczy, że była to nieprawda. Kobieta sprząta bank za 250 zł miesięcznie... Do tego właśnie złapała sprzątanie domków, jeszcze nie wie ile za to dostanie. Syn pracuje przy produkcji łodzi w tragicznych warunkach, o których jakoś dziwnie nie dowiaduje się inspekcja pracy.

Ok, potem poszedłem do miasta i udało mi się odzyskać numer telefonu. Przede mną był facet, któremu przydarzyło się to samo (Augustów, mnóstwo urlopowiczów, takich spraw są pewnie dziesiątki. A pijaczki w parku, w centrum miasta tylko siedzą i obserwują... ;) ), biedak jednak liczył na więcej. Myślał, że wraz z nową kartą SIM dostanie też telefon... ;)

Popędziłem stamtąd do kafejki, przepisałem z maila nr telefonów do Kajmana i Niradhary, przy okazji zdziwiły mnie ceny w kafejce - raczej w takich miejscach nie bywam, ale z reguły płaci się (płaciło?) parę złotych za godzinę. Tutaj była złotówka za 10 minut, co akurat dla mnie było korzystne, bo spokojnie się w tym czasie zmieściłem ;)

Pozostał jeszcze zakup litów, co również udało się dość szybko załatwić i mogłem myśleć o wyjeździe. Niestety, te wszystkie sprawunki opóźniły wyjazd i nastąpiło to już dobrze po 11. Z Augustowa pojechałem najpierw szosą w kierunki na Suwałki (swoją drogą nie napisałem, że wczoraj widziałem jadących również w tym kierunku dwóch sakwiarzy. To było dokładnie 18 lipca, gdzieś po godzinie 13, jeden z nich miał rowerową przyczepkę. Oczywiście pomachaliśmy sobie ;) ). Skręciłem z niej dość szybko w kierunku lasu na Strękowiznę. Przez las jechało się dość przyjemnie, bo w cieniu, zdarzały się jednak potężne kałuże i błocko po deszczach, więc czasem był to niezły slalom.







W miejscowości Danowskie wyjechałem w końcu na szosę i dotarłem do nastrojowej wioseczki - Monkinie.







Stamtąd do Bryzgla, potem szosą, po której lewej stronie znajduje się jez. Wigry. Niestety przegapiłem w tym roku punkt widokowy, z którego zwykle starałem się zerknąć na jezioro.



Potem Krusznik i już droga gruntowa w okolicy Czerwonego Krzyża - tu się na chwilę zatrzymałem pod wiatą i postanowiłem wykorzystać jeden z wielu posiadanych słoików obiadowych ;) Przy okazji wysłałem sms-a do Kajmana, który po chwili oddzwonił i wstępnie umówiliśmy się na wspólną jazdę na pojutrze.









Jeszcze trochę przez las i asfaltem do miejscowości Giby.



Stąd skierowałem się do Zelwy - początkowo planowałem tam nawet nocleg w lesie, postanowiłem jednak podjechać maksymalnie blisko granicy. Cały czas prowadził mnie GPS trasą zaplanowaną jeszcze w Szczecinie - mimo, że jechałem drogami leśnymi, gruntowymi nie było żadnych problemów z orientacją.

Minąłem jez. Zelwa - nie wiem, czy ja mam takie szczęście, czy też to po prostu mniej popularny rejon suwalszczyzny, ale nad tym jeziorem zawsze jest spokój, niezbyt wielu ludzi.






Przy drodze jest tam mini-skansen, więc jak zwykle zrobiłem tam parę zdjęć.







Dalej przez Wigrańce, skręt na mniejszą drogą na Suworowo...

Tu zacząłem się już zastanawiać nad noclegiem - przez chwilę dywagowałem, czy może jednak już dzisiaj przejechać na Litwę, stwierdziłem jednak, że parę km mnie nie zbawi, a do tego zaczynał się tutaj rezerwat, w pobliżu była leśniczówka. Na mapie zobaczyłem pole namiotowe i postanowiłem je odnaleźć - skoro nie muszę ryzykować to nie będę :)

W okolicy, gdzie spodziewałem się znaleźć pole namiotowe ujrzałem zabudowania, więc podjechałem żeby się czegoś więcej dowiedzieć na temat lokalizacji. Naprzeciw wyszedł sympatyczny facet, luzak, który stwierdził, że nic o polu namiotowym w pobliżu nie wie, ale jeśli chcę to mogę się spokojnie rozbić u niego na boisku do siatkówki. Nawet się nie zastanawiałem - boisko było równiutkie, trawa tylko lekko podstrzyżona, więc powinna spełniać rolę materaca... Zostałem :)
Rozbiłem namiot, przygotowałem kolację. Na czystym niebie wisiał ładny księżyc, wszystko wydawało się wreszcie pozytywnie układać...




To był chyba najnudniejszy dzień, jednak po poprzednim, przepełnionym nieciekawymi wydarzeniami było to coś, czego potrzebowałem :)

"Yes man", czyli "Pętla dobieszczyńska" z pstrykaczem ;)

Sobota, 12 czerwca 2010 | dodano:12.06.2010 Kategoria 51 - 79 km, Okolice Szczecina
Km:57.49Km teren:6.00 Czas:02:28Km/h:23.31
Pr. maks.:40.50Temperatura:20.0 HRmax:166( 89%)HRavg142( 76%)
Kalorie: 1182kcal Podjazdy:m Rower:Unibike Viper
Coś dawno nie przejechałem więcej niż pół setki, więc dzisiaj postanowiłem to zmienić ;) Przy okazji kolejny test plecaka z bukłaczkiem (cudowne urządzenie! ;) ) Chciałem też przejechać "Pętlę dobieszczyńską" bez żadnego postoju, co mi się jednak nie udało - stanąłem na dosłownie minutę pod wiatą przy leśniczówce "Podbrzezie" po 22 km, potem już do końca udało mi się wysiedzieć na siodełku. Ponieważ postanowiłem tylko jechać, więc powinno być mniej zdjęć, ale... postanowiłem strzelać zdjęcia podczas jazdy :D Jak już kilka w ten sposób zrobiłem to przypomniałem sobie film z Jimem Carrey'em pt. "Yes man" - Zooey Deschanel gra tam osóbkę prowadzącą zajęcia sportowo - artystyczne, które polegają na robieniu zdjęć podczas joggingu. Pomyślałem, że w gruncie rzeczy robię to samo ;) Oczywiście siłą rzeczy są to zdjęcia drogi, ale efekt jest nawet dość zabawny, co widać poniżej, szczególnie na mapce. Jeśli kogoś kusi obejrzenie wszystkich fotek w albumie Picasa wystarczy tu kliknąć, ale - żeby nie było, że nie ostrzegałem - to jest szosa, szosa i jeszcze raz szosa :D









Kostrzyn - Słubice

Czwartek, 3 czerwca 2010 | dodano:08.06.2010 Kategoria 51 - 79 km, Niemcy, Słubice i okolice, Mapy z GPS
Km:54.87Km teren:5.00 Czas:02:59Km/h:18.39
Pr. maks.:38.60Temperatura:23.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie: 1005kcal Podjazdy:m Rower:Unibike Viper
Wsiadłem rano w Szczecinie do pociągu o 7:42 do Kostrzyna. Z Kostzyna szybko dojechałem do miejsca, w którym zwykle zjeżdżam na rowerową drogę Oder - Neisse do Frankfurtu, niestety... Zagrodzona była odblaskową taśmą z napisem "Polizei" itp. Powódź. Dobra, pojedziemy inaczej. Dojechałem drogą rowerową do Gorgast, tam zacząłem kombinować co wyraźnie widać na mapce ze śladem GPS :)



Kiedy wjeżdżałem na tę drogę za Manschnow, myślałem że znalazłem w końcu właściwą - niestety, po niespełna dwóch kilometrach doprowadziła mnie do zalanego wodą pola. W tył zwrot! :)

Droga przez pola w okolicy Neu Manschnow © meak


Kolejna kombinacja była również inwestycją na przyszłość - od razu było widać, że droga jest podmokła i nie chciałem ryzykować kolejnego zawracania po kilku kilometrach, ale dzięki temu mam fajną drogę do Reitwein. Cóż, w końcu dojechałem do drogi B112 i do Rathstock.

W Rathstock skręciłem do Reitwein, skąd skierowałem się w stronę Odry - wiedziałem, że jest tam droga, która biegnie dobrych kilkaset metrów od wału. Kiedy jednak w oddali zobaczyłem wał, którym tyle razy jechałem wzdłuż Odry nie mogłem się powstrzymać, żeby nie podjechać i nie sprawdzić jak wysoki jest poziom wody. Wjechałem na wał, cyknąłem parę zdjęć, a niedaleko dojrzałem stojącą w poprzek wału policyjną furgonetkę. Myślę sobie - dobra, widzą mnie, alarmu nie ma więc zaryzykuję i pojadę na ich oczach wałem. W najgorszym razie będzie mandat ;)

Policjanci ledwie mnie zauważyli, wymieniliśmy grzecznościowe powitanie... i tyle. Pojechałem dalej. Zatrzymałem się znowu, tym razem w pobliżu baraku, w którym byli jacyś robotnicy. Kiedy robiłem zdjęcia Odry, jeden z nich wdrapał się na do mnie na wał i zaczął tłumaczyć, że mam natychmiast zejść, zawrócić i jechać oddaloną od wału trasą. Zdziwiłem się, i mówię że przed chwilą mijałem policję i nie było żadnych uwag, a na drodze którą wjeżdżałem nie było żadnych zakazów. Robotnik zaczął mi opowiadać, że policja pewnie dzwoni już i gdzieś dalej mandat walnie mi następny patrol... Brzmiało to dość bzdurnie, więc jak już sobie poszedł, pomyślałem - ok, nie chcę problemów, ale zjadę gdzieś dalej, na pewno nie będę zawracał ;)
Okazało się, że byłem już wtedy niemal w Lebus (Lebus - Busch dokładniej) - żadnego następnego patrolu nie zobaczyłem, ale zjechałem do tej dalszej drogi, potem i tak musiałem jechać drogą rowerową wzdłuż szosy B112 - normalna trasa koło Odry jest w tej chwili z pewnością zalana wodą.

Pod Lebus zrobiłem tylko zdjęcie - woda jest normalnie hen, gdzieś za drzewami, a teraz w niektórych miejscach zalewała drogę, którą zwykle jadę. Tuż obok stoją domki, podejrzewam że parę dni wcześniej mogło tam być bardzo nieciekawie - jechałem przecież parę dni po fali kulminacyjnej.

Sytuacja powodziowa w Lebus © meak


Po jakichś 30 minutach dojechałem do Frankfurtu, a po chwili byłem u Ani w Słubicach - już się trochę niepokoiła, bo normalnie jadę max 2 godziny, a przez te wszystkie kombinacje z trasą mocno się spóźniłem... ;)

Wyprawa z Dzikim Psem ;)

Niedziela, 25 kwietnia 2010 | dodano:25.04.2010 Kategoria 51 - 79 km, Okolice Szczecina
Km:67.55Km teren:37.00 Czas:03:53Km/h:17.39
Pr. maks.:32.48Temperatura:15.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcal Podjazdy:m Rower:Unibike Viper
Nie wiem, ile było rzeczywiście km w terenie, ale jak na mnie z pewnością dużo ;)
Dzisiejszą przejażdżkę zaplanowałem sobie w programie Mapsource, który kiedyś dotarł do mnie razem z GPS-em, ale jakoś z niego nie korzystałem - teraz korzystam z Netbooka, na którym (przynajmniej na razie ;) ) jest Windows 7, więc siłą rzeczy zainteresowałem się w końcu tym oprogramowaniem. Dość wygodne, bo orientacyjnie od razu widać długość trasy, profil wysokości itp. Trasa miała być trochę dłuższa, z większą liczbą terenowych zakrętasów, ale te mniej przejezdne kawałki skopały mi trochę tyłek i zrezygnowałem.

W parkach i w lasach było dzisiaj mnóstwo spacerowiczów, Nordic Walkerów i rowerzystów - minąłem na szosie lub w lesie kilka zorganizowanych grup.
Dotarłem dzisiaj chyba do osiedli domków opisywanych kiedyś w prasie w alarmujących artykułach o budowach na terenie osłony rezerwatu woków jez. Świdwie. Wszystko dzięki temu, że dzisiaj wycieczkę planował Dziki Pies (czyli GPS ;) )
Wnioski po dzisiejszym dniu - jasne, jazda po piasku jest męczące, ale ja lubię czasem takie wyjazdy, kiedy zdarza się parę km trudności.

Fotki z tego miesiąca.

































Słynny podszczeciński punkt widokowy na wysypisko śmieci ;)



Pustki w lasach, wyprawa nad jez. Świdwie

Niedziela, 20 grudnia 2009 | dodano:20.12.2009 Kategoria 51 - 79 km, Mapy z GPS, Okolice Szczecina
Km:52.70Km teren:25.00 Czas:03:24Km/h:15.50
Pr. maks.:0.00Temperatura:-13.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcal Podjazdy:m Rower:Author Outset
Dzisiaj pobawiłem się trochę w śniegu i na jakiś czas mam dosyć ;)
Głupio mi teraz pisać, że było zimno - szczególnie po obejrzeniu zdjęć z kąpieli "morsów" u jotwu, ale... było zimno. Podwójna skarpeta, buty całkiem nierowerowe, ale ciepłe itd. Okazało się, że nie byłoby tak źle, gdybym zadbał jeszcze o przyrodzenie :D
Wybawieniem okazała się polarowa czapka, która jakimś cudem zawieruszyła mi się w sakwie, a potem... zawieruszyła mi się w spodniach sprawiając niewymowną ulgę :)

Lubię jeździć w śniegu nad jez. Świdwie - oczywiście lasem, tak jak dzisiaj - jednak wolałbym, żeby następnym razem było, powiedzmy, -5 stopni. Nie wiem nawet dokładnie ile dzisiaj było - na termometrze mam teraz -10, z internetowych prognoz wynika, że jest jakieś -15 i pewnie trzeba z tego jakąś średnią wyciągnąć.

Wracając, spotkałem jotwu i postanowiłem się zdemaskować. Jak to między rowerzystami bywa pogawędziliśmy sobie sympatycznie o GPS-ach, komputerach. A, no i o rowerach :)

W domu okazało się, że przegląd mojego licznika zrobiony przez jotwu podczas pogawędki bardzo się przyda - skasowały mi się dane (GPS wyłączyłem trochę wcześniej, przy okazji wchodzenia do sklepu) a dzięki temu przeglądowi zapamiętałem prędkość jaka wtedy była. Tuż przed wejściem do domu widziałem też dzisiejszy dystans, więc tak naprawdę nic nie umknie, a prędkość... była bardzo niska, ale to w końcu wertepy i śnieg.
Widziałem też dwie sarny i miałem całkiem dobrą okazję, żeby zrobić im zdjęcie, ale kiedy one przebiegały drogę ja najwyraźniej postanowiłem sfotografować gałęzie, które były powyżej. Tak to jest jak się szybko celuje przy maksymalny zoomie :)

Potem było jeszcze parę km po mieście.



Zamarznięte jezioro © meak


Pomiędzy Sławoszewem a Węgornikiem © meak


Dzikie ostępy :) © meak


Standardowe ujęcie pewnego jeziora... :) © meak