- Kategorie bloga:
- 100 km i więcej.28
- 200 km i więcej.1
- 51 - 79 km.96
- 80 - 99 km.35
- Bory Tucholskie 2009.12
- Bory Tucholskie 2011.7
- Geocache.1
- Litwa 2010.8
- Mapy z GPS.44
- Niemcy.117
- Okolice Szczecina.328
- Poj.Krajeńskie-Bory Tucholskie 2.7
- Polska Egzotyczna 2007.12
- Słubice i okolice.112
- Suwalska Trzydniówka.5
- Suwalszczyzna 2006.6
- Suwalszczyzna-Podlasie 2008.9
- Weekendowa wyprawa 2005.3
- Wyprawa 1 2006.10
- Wyprawy.52
Blog rowerowy. Aktualizowany od przypadku do przepadku. Spostrzegawczość jest ważna. Nie wiąż się z nim, jeśli nie lubisz dłuższej rozłąki. Zanim zaczniesz czytać zapoznaj się ze znaczeniem słów: ironia i sarkazm ;)
Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2012
Dystans całkowity: | 301.18 km (w terenie 65.00 km; 21.58%) |
Czas w ruchu: | 19:00 |
Średnia prędkość: | 15.85 km/h |
Liczba aktywności: | 7 |
Średnio na aktywność: | 43.03 km i 2h 42m |
Więcej statystyk |
Dzień piąty. Ostatni.
Czwartek, 19 lipca 2012 | dodano:15.07.2013 Kategoria Suwalska Trzydniówka
Km: | 21.20 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:28 | Km/h: | 14.45 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Mapka z ostatniego dnia:
Ponieważ jest niezbyt imponująca, poniżej mapka całej podróży. Nie wyszło to niestety tak jak chciałem, ale... ile ja bym dał, żeby w dalszym ciągu móc sobie choćby tak pojeździć po tamtych terenach. Cóż, może kiedyś się jeszcze uda :)
Minął rok i teraz widzę, że do wpisu z poprzedniego dnia nie wrzuciłem fotek, które tam powinny być. Z drugiej strony - ten ostatni był tak krótki, że może warto go wzbogacić fotografiami z dnia poprzedniego chociaż - jak się miało okazać - ostatniego dnia miał miejsce gwóźdź programu.
Zabudowania gospodarstwa agroturystycznego Hamulka:
Przesławny świeronek, w którym spałem :)
Żurawie, które mogłem podziwiać po wyjściu z chatki... chociaż musiałem dobrze wytężyć wzrok :)
Wnętrze świeronka:
Łasy na pieszczoty pies :)
Wszystkie fotki :)
Tego dnia dojechałem po prostu do Dąbrowy Białostockiej. Zjadłem tam obiad. Wszystko w asyście ołowianych chmur i fatalnych prognoz. Pomyślałem, że w tym roku chyba nie ma sensu tak się mordować - to ma być urlop, wypoczynek, a nie jazda bez względu na każdą pogodę. Sprawdziłem pociągi i postanowiłem wracać przez Warszawę.
To było długie i nudne oczekiwanie. Kiedy pociąg wreszcie przyjechał nastąpił GWÓŹDŹ programu. Gwoździem był konduktor. Nie wiedziałem, z której strony będzie wagon rowerowy i stanąłem niestety w złym miejscu - musiałem się przespacerować przez całą długość pociągu. W tym czasie wszyscy już wsiadali. Oparłem rower o budynek stacji i zacząłem odczepiać oraz nosić sakwy - oczywiście wszystko już było wcześniej przygotowane do jak najszybszego wrzucenia do pociągu, ale nagle usłyszałem, że konduktor wydziera się na mnie. Na pierwsze jego popędzające słowa zareagowałem jeszcze normalnie: "przecież widzi pan, że się śpieszę". Dla niego było to jednak za mało, więc zaczął krzyczeć, że zaraz odjedzie. Ponieważ miałem już wtedy ponad połowę bagażu w pociągu, więc krzyknąłem, że to będzie zwykła kradzież oraz bardziej bezpośrednio "a Ty będziesz zwykłym złodziejem", co - musicie mi uwierzyć - przy jego sposobie wykonywania obowiązków, było i tak łagodne. Po kolejnej uwadze krzyknąłem już tylko: "zamknij pysk, idioto!".
Wsiadłem (całość mojego załadunku, oczywiście po dojściu do tego wagonu, trwała minutę plus czas na wymianę "uprzejmości") i nieziemsko wkurzony czekałem na konduktora w wagonie rowerowym. W końcu przyszedł, zaśmiał się rzucił jakąś kolejną głupią uwagę, a ja już kompletnie przestałem się liczyć ze słowami. Wrzeszczałem na niego, on na mnie, nie pozwalałem mu dojść do słowa, co skwitował stwierdzeniem: "czy pana nikt nie uczył, że nie należy przerywać, kiedy ktoś mówi?". Niestety, źle trafił. Ja mogę nie przerywać, ale wtedy byłem tak oburzony jego postępowaniem, że wyrzuciłem z siebie tylko, co następuje: "Gówno mnie już teraz obchodzi co pan ma do powiedzenie, bo wcześniej pan pokazał, co ma pan do powiedzenia!". Nakręcaliśmy się tak wzajemnie przez ładnych parę minut, podnosiliśmy ciśnienie do granic możliwości aż nagle tak jakoś popatrzyłem na tę scenkę z zewnątrz, zobaczyłem jego pulsującą żyłkę na skroni, położyłem mu dłoń na ramieniu i powiedziałem:
"Wie pan, co? Ale po co my się tak buzujemy? Niech pan sobie cofnie tę całą sytuacją, niech pan ją sobie jeszcze raz wyobrazi - pociąg przyjeżdża, ja zaczynam się pakować, przecież mnie tak samo jak panu zależy na tym, żeby dojechać na czas do celu. Ok, krzyczy pan do mnie raz, żebym się pośpieszył, bo zaraz odjazd i na tym koniec. Ja spokojnie wsiadam, pan jest spokojny, ja również. Po co ta cała awantura? Komu to służy?"
Konduktor bardzo, bardzo mocno zdziwiony spojrzał na mnie i mówi:"no, ma pan rację... ale pan też przesadził!" Cóż, nie każdy potrafi się przyznać do błędu. Najlepsze jednak nastąpiło później - kiedy już wypisywał bilet, ja zauważyłem, że drzwi wagonu rowerowego otwierają się na środku. Ja się pakowałem przez boczne, wąskie drzwi... Wystarczyłoby, żeby ten konduktor - zamiast mnie popędzać - ruszył dupę i otworzył, tylko otworzył te drzwi, mógłbym się załadować o wiele szybciej i wygodniej. I wtedy sobie przypomniałem jak kiedyś, kiedy wracałem z wyprawki, pewien konduktor właśnie tak zrobił, to był taki sam wagon. Mało tego - tamten konduktor odbierał ode mnie bagaże i rower, żeby przyśpieszyć sprawę. I chyba nic więcej nie trzeba pisać - tamten konduktor znakomicie znalazł się na miejscu, ten był zwyczajnym dupkiem, który swoimi uwagami i wrzaskami spowodował jedynie większe opóźnienie pociągu (bo swoimi krzykami wymuszał na mnie reakcję, nie sądził chyba, że ktoś będzie pokornie słuchał takiego "darcia japy").
Ok, zapłaciłem za bilet, znalazłem miejsce w przedziale i zacząłem rozmowę z rowerzystami - była tam dwójka chłopaków wracających z jakichś mniejszych rowerowych wojaży i poznaniacy, którzy jechali przez Estonię, Łotwę i Litwę. Razem z nimi jechałem już do Poznania, z małą, niewartą już wzmianki, przygodą w Warszawie, a potem sam, dłuższą niestety drogą do Szczecina - dłuższą ponieważ była jakaś awaria i pociąg z Poznania jechał, o ile dobrze pamiętam, przez Piłę.
I to był już koniec... :)
Ponieważ jest niezbyt imponująca, poniżej mapka całej podróży. Nie wyszło to niestety tak jak chciałem, ale... ile ja bym dał, żeby w dalszym ciągu móc sobie choćby tak pojeździć po tamtych terenach. Cóż, może kiedyś się jeszcze uda :)
Minął rok i teraz widzę, że do wpisu z poprzedniego dnia nie wrzuciłem fotek, które tam powinny być. Z drugiej strony - ten ostatni był tak krótki, że może warto go wzbogacić fotografiami z dnia poprzedniego chociaż - jak się miało okazać - ostatniego dnia miał miejsce gwóźdź programu.
Zabudowania gospodarstwa agroturystycznego Hamulka:
Przesławny świeronek, w którym spałem :)
Żurawie, które mogłem podziwiać po wyjściu z chatki... chociaż musiałem dobrze wytężyć wzrok :)
Wnętrze świeronka:
Łasy na pieszczoty pies :)
Wszystkie fotki :)
Tego dnia dojechałem po prostu do Dąbrowy Białostockiej. Zjadłem tam obiad. Wszystko w asyście ołowianych chmur i fatalnych prognoz. Pomyślałem, że w tym roku chyba nie ma sensu tak się mordować - to ma być urlop, wypoczynek, a nie jazda bez względu na każdą pogodę. Sprawdziłem pociągi i postanowiłem wracać przez Warszawę.
To było długie i nudne oczekiwanie. Kiedy pociąg wreszcie przyjechał nastąpił GWÓŹDŹ programu. Gwoździem był konduktor. Nie wiedziałem, z której strony będzie wagon rowerowy i stanąłem niestety w złym miejscu - musiałem się przespacerować przez całą długość pociągu. W tym czasie wszyscy już wsiadali. Oparłem rower o budynek stacji i zacząłem odczepiać oraz nosić sakwy - oczywiście wszystko już było wcześniej przygotowane do jak najszybszego wrzucenia do pociągu, ale nagle usłyszałem, że konduktor wydziera się na mnie. Na pierwsze jego popędzające słowa zareagowałem jeszcze normalnie: "przecież widzi pan, że się śpieszę". Dla niego było to jednak za mało, więc zaczął krzyczeć, że zaraz odjedzie. Ponieważ miałem już wtedy ponad połowę bagażu w pociągu, więc krzyknąłem, że to będzie zwykła kradzież oraz bardziej bezpośrednio "a Ty będziesz zwykłym złodziejem", co - musicie mi uwierzyć - przy jego sposobie wykonywania obowiązków, było i tak łagodne. Po kolejnej uwadze krzyknąłem już tylko: "zamknij pysk, idioto!".
Wsiadłem (całość mojego załadunku, oczywiście po dojściu do tego wagonu, trwała minutę plus czas na wymianę "uprzejmości") i nieziemsko wkurzony czekałem na konduktora w wagonie rowerowym. W końcu przyszedł, zaśmiał się rzucił jakąś kolejną głupią uwagę, a ja już kompletnie przestałem się liczyć ze słowami. Wrzeszczałem na niego, on na mnie, nie pozwalałem mu dojść do słowa, co skwitował stwierdzeniem: "czy pana nikt nie uczył, że nie należy przerywać, kiedy ktoś mówi?". Niestety, źle trafił. Ja mogę nie przerywać, ale wtedy byłem tak oburzony jego postępowaniem, że wyrzuciłem z siebie tylko, co następuje: "Gówno mnie już teraz obchodzi co pan ma do powiedzenie, bo wcześniej pan pokazał, co ma pan do powiedzenia!". Nakręcaliśmy się tak wzajemnie przez ładnych parę minut, podnosiliśmy ciśnienie do granic możliwości aż nagle tak jakoś popatrzyłem na tę scenkę z zewnątrz, zobaczyłem jego pulsującą żyłkę na skroni, położyłem mu dłoń na ramieniu i powiedziałem:
"Wie pan, co? Ale po co my się tak buzujemy? Niech pan sobie cofnie tę całą sytuacją, niech pan ją sobie jeszcze raz wyobrazi - pociąg przyjeżdża, ja zaczynam się pakować, przecież mnie tak samo jak panu zależy na tym, żeby dojechać na czas do celu. Ok, krzyczy pan do mnie raz, żebym się pośpieszył, bo zaraz odjazd i na tym koniec. Ja spokojnie wsiadam, pan jest spokojny, ja również. Po co ta cała awantura? Komu to służy?"
Konduktor bardzo, bardzo mocno zdziwiony spojrzał na mnie i mówi:"no, ma pan rację... ale pan też przesadził!" Cóż, nie każdy potrafi się przyznać do błędu. Najlepsze jednak nastąpiło później - kiedy już wypisywał bilet, ja zauważyłem, że drzwi wagonu rowerowego otwierają się na środku. Ja się pakowałem przez boczne, wąskie drzwi... Wystarczyłoby, żeby ten konduktor - zamiast mnie popędzać - ruszył dupę i otworzył, tylko otworzył te drzwi, mógłbym się załadować o wiele szybciej i wygodniej. I wtedy sobie przypomniałem jak kiedyś, kiedy wracałem z wyprawki, pewien konduktor właśnie tak zrobił, to był taki sam wagon. Mało tego - tamten konduktor odbierał ode mnie bagaże i rower, żeby przyśpieszyć sprawę. I chyba nic więcej nie trzeba pisać - tamten konduktor znakomicie znalazł się na miejscu, ten był zwyczajnym dupkiem, który swoimi uwagami i wrzaskami spowodował jedynie większe opóźnienie pociągu (bo swoimi krzykami wymuszał na mnie reakcję, nie sądził chyba, że ktoś będzie pokornie słuchał takiego "darcia japy").
Ok, zapłaciłem za bilet, znalazłem miejsce w przedziale i zacząłem rozmowę z rowerzystami - była tam dwójka chłopaków wracających z jakichś mniejszych rowerowych wojaży i poznaniacy, którzy jechali przez Estonię, Łotwę i Litwę. Razem z nimi jechałem już do Poznania, z małą, niewartą już wzmianki, przygodą w Warszawie, a potem sam, dłuższą niestety drogą do Szczecina - dłuższą ponieważ była jakaś awaria i pociąg z Poznania jechał, o ile dobrze pamiętam, przez Piłę.
I to był już koniec... :)
Dzień czwarty. Leje się.
Środa, 18 lipca 2012 | dodano:15.07.2013 Kategoria Suwalska Trzydniówka
Km: | 86.30 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 05:45 | Km/h: | 15.01 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Wczesna pobudka, zwijanie obozu. Namiot, niestety, mokry po nocnej ulewie.
Do tej pory ze Świętego Miejsca jechałem zawsze do Augustowa, ale tym razem miało się to zmienić - pojechałem przez Nowinkę w kierunku jez. Wigry. Dotarłem do zabytkowej wsi Monkinie. Obfociłem tam chatki, dawną cerkiew oraz spotkałem sympatyczną parkę, z którą się sfotografowaliśmy, ale niestety... musieli zgubić mój adres, bo obiecanej fotki nie otrzymałem. Pewnie nie wyszła ;)
We wsi Bryzgiel zrobiłem nawrót, a nieco wcześniej fotkę jez. Wigry:
W Płaskiej zerknąłem tęsknie na domek pewnej babci, w którym kilka razy zatrzymywałem się na noc pod dachem. Spałem w pokoiku na piętrze, z balkonikiem, gdzie naprawdę dobrze smakowało piwo :) Tego dnia nieco żałowałem, że się tam nie zatrzymałem, ale to było trochę za wcześnie...
Na razie, po paru kilometrach, wjechałem na kapitalną, gruntową drogę i przemierzałem lasy w kierunku Biebrzy, przy całkiem niezłej pogodzie.
Były chwile, kiedy naprawdę poprawił mi się nastrój po ulewach w poprzednich dniach.
Takie drogi na wyprawkach zwyczajnie kocham - zero samochodów, całkiem twardo, naokoło las, co jakiś czas leśna osada, można jechać w nieskończoność :)
Kiedy zacząłem się zbliżać do Biebrzy, do mnie zaczęły się zbliżać chmury.
Na moście nad Biebrzą jeszcze nie padało. Zaraz za mostem odnalazłem coś, co kiedyś było polem namiotowym - tuż nad rzeką. Teraz było tam mnóstwo wędkarzy, którzy powoli chowali się w samochodach (zaczynało powoli kropić) i stwierdziłem, że to kiepskie miejsce na nocleg. Nie mówiąc o tym, że to trochę wyniesiony do góry teren, w razie burzy, której można się było spodziewać miejsce podwójnie złe.
Potem była zabawa w chowanie się przed deszczem - ładny kawał czasu stałem pod drzewami, w pelerynie, debatując, czy zjechać jakąś tam drogą w dół i szukać miejsca, czy jednak czekać aż deszcz się skończy i jechać dalej. Wtedy chyba zdecydowałem się poszukać noclegu pod dachem. Miejscowi najpierw nic na temat noclegów nie wiedzieli. Wreszcie ktoś podał nazwę miejscowości, gdzie podobno jest agroturystyka, ale nie potrafił wskazać drogi. A na mapach, które miałem, akurat ten teren, dosłownie kilkanaście kilometrów, był nieobecny :)
Wreszcie ktoś wskazał mi drogę do Hamulki
Po drodze minąłem nieczynny budynek stacji:
Dotarłem do Hamulki i okazało się, że jest problem - praktycznie wszystkie miejsca zajęte. Na szczęście grupa mieszkająca w tzw. świeronku pojechała na spływ i akurat tej nocy miało jej nie być, więc dostałem świeronek na własność :)
Zacząłem sprawdzać prognozy i psuć sobie humor - okazało się, że zapowiadana poprawa pogody miała się znacznie opóźnić. Jakby na potwierdzenie tego zaczął od razu padać deszcz. Postanowiłem następnego dnia dojechać do Dąbrowy Białostockiej i tam zdecydować, co dalej.
Dzień trzeci. Potyczki z deszczem.
Wtorek, 17 lipca 2012 | dodano:17.07.2012 Kategoria Suwalska Trzydniówka
Km: | 85.15 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 05:32 | Km/h: | 15.39 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Taki sobie zerowy wypis z podróży. Trochę za dużo dziś leje, więc mam wiele przerw. Teraz siedzę w Dowspudzie pod pałacem Paca i wcinam pyszną zupę marchewkową :-) Zanosi się na to, że prześpię się dziś w Świętym Miejscu w dolinie Rospudy. Może się uda przetrwać tę kiepską pogodę, bo widzę, że teoretycznie gdzieś w piątek może być już lepiej.
Powyżej jest to, co napisałem siedząc w jadalni na terenie dawnego pałacu Paca (ale wbrew pozorom nie tego pałacu, od którego pochodzi słynne przysłowie - tamten pałac Paca znajduje się na Litwie).
Mapka:
Pobudka, szybkie śniadanie i w drogę - najpierw fajny, rączy zjazd do Gołdapi, w której zrobiłem małe zakupy, potem pojechałem drogą w kierunku Puszczy Rominckiej, słynnego wiaduktu w Stańczykach, ale tym razem skręciłem wcześniej, w stronę doliny Rospudy.
Towarzyszyła mi dziczyzna hodowlana:
Trafiłem na ślady międzynarodowej drogi rowerowej R65 :)
A z prawej już rozciągała się dolina Rospudy:
Coraz częściej musiałem przerywać jazdę z powodu deszczu. W Dowspudzie zrobiłem parę fotek:
Potem musiałem szybko schować się przed deszczem - podłączyłem smartfona do prądu i zacząłem sprawdzać prognozy, m.in. napisałem początkową notkę, zjadłem zupę i chyba wtedy ostatecznie zaplanowałem, że tę noc spędzę w tzw. Świętym Miejscu. Na gruntowej drodze, w deszczu okazało się, że zużyty napęd zaczął nieprzyjemnie wariować i jazda stała się przez to jeszcze bardziej uciążliwa. Lało niemiłosiernie. Wreszcie dojechałem do uroczyska, najpierw schowałem się w kapliczce, z której wychynąłem, kiedy deszcz zrobił sobie przerwę :)
Po jakimś czasie zjawili się kajakarze i facet, który w tym miejscu ich odbierał. Załadowali się do furgonetki razem ze sprzętem i zostałem kompletnie sam w tym przepięknym miejscu.
Nie chciałem trafić z rozbijaniem namiotu na kolejną ulewę, więc wykorzystałem na to przerwę w opadach, bo już postanowiłem - śpię tu, bez względu na pogodę. Kilka razy tędy już przejeżdżałem i zawsze marzyłem, żeby właśnie tu się przespać. Oczywiście wyłącznie ze względu na Jaćwingów ;)
Miałem wyczucie - po krótkiej przerwie ulewa rozpoczęła się na nowo.
Prognozy na następne dni wcale nie wyglądały lepiej ;/ Czas na sen.
Powyżej jest to, co napisałem siedząc w jadalni na terenie dawnego pałacu Paca (ale wbrew pozorom nie tego pałacu, od którego pochodzi słynne przysłowie - tamten pałac Paca znajduje się na Litwie).
Mapka:
Pobudka, szybkie śniadanie i w drogę - najpierw fajny, rączy zjazd do Gołdapi, w której zrobiłem małe zakupy, potem pojechałem drogą w kierunku Puszczy Rominckiej, słynnego wiaduktu w Stańczykach, ale tym razem skręciłem wcześniej, w stronę doliny Rospudy.
Towarzyszyła mi dziczyzna hodowlana:
Trafiłem na ślady międzynarodowej drogi rowerowej R65 :)
A z prawej już rozciągała się dolina Rospudy:
Coraz częściej musiałem przerywać jazdę z powodu deszczu. W Dowspudzie zrobiłem parę fotek:
Potem musiałem szybko schować się przed deszczem - podłączyłem smartfona do prądu i zacząłem sprawdzać prognozy, m.in. napisałem początkową notkę, zjadłem zupę i chyba wtedy ostatecznie zaplanowałem, że tę noc spędzę w tzw. Świętym Miejscu. Na gruntowej drodze, w deszczu okazało się, że zużyty napęd zaczął nieprzyjemnie wariować i jazda stała się przez to jeszcze bardziej uciążliwa. Lało niemiłosiernie. Wreszcie dojechałem do uroczyska, najpierw schowałem się w kapliczce, z której wychynąłem, kiedy deszcz zrobił sobie przerwę :)
Po jakimś czasie zjawili się kajakarze i facet, który w tym miejscu ich odbierał. Załadowali się do furgonetki razem ze sprzętem i zostałem kompletnie sam w tym przepięknym miejscu.
Nie chciałem trafić z rozbijaniem namiotu na kolejną ulewę, więc wykorzystałem na to przerwę w opadach, bo już postanowiłem - śpię tu, bez względu na pogodę. Kilka razy tędy już przejeżdżałem i zawsze marzyłem, żeby właśnie tu się przespać. Oczywiście wyłącznie ze względu na Jaćwingów ;)
Miałem wyczucie - po krótkiej przerwie ulewa rozpoczęła się na nowo.
Prognozy na następne dni wcale nie wyglądały lepiej ;/ Czas na sen.
Dzień drugi, czyli wspominki
Poniedziałek, 16 lipca 2012 | dodano:10.07.2013 Kategoria Suwalska Trzydniówka
Km: | 60.05 | Km teren: | 25.00 | Czas: | 03:58 | Km/h: | 15.14 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Wczesna pobudka - rozbijałem się po ciemku dosyć blisko szosy. Potem podjechałem do Kruklanek i nad jezioro Gołdopiwo, gdzie przystanąłem chwilę na śniadanie. Dokładnie w tym samym miejscu, w którym zatrzymywałem się podczas wcześniejszych wyjazdów, czyli po raz trzeci.
Mapka. O dziwo, teraz trzeba kliknąć, żeby ją zobaczyć :)
Cała ta trasa była powtórzeniem, trzecim przejazdem, ale to dlatego, że lubię ją - w Puszczy Boreckiej jest spokojnie. To jest zawsze relaks wśród lasów. Bardzo mało ludzi. Zagubiony w lesie sklep w Czerwonym Dworze. A właściwie dwa konkurujące ze sobą pośrodku puszczy sklepy ;)
Za Puszczą Borecką wjechałem w okolice Tatarskiej Góry. Zaczynało coraz mocniej powiewać, czasem trafiła mnie jakaś kropla, ale jeszcze nie było sensu chronić się przed deszczem.
Jedzie się wśród malowniczych pagórków i stawów, jeziorek mijając porozrzucane wśród nich gospodarstwa.
W końcu widzę wiatraki na Górze Gołdapskiej, zaczynam szukać "starego" miejsca noclegowego, żeby "zaliczyć" je po raz trzeci ;)
Za drugim razem trafiłem tam bezbłędnie, teraz muszę trochę pobłądzić, okazuje się, że "wejście" całkiem zarosło. W końcu odnajduję właściwe miejsce i przebijam się przez zarośla. Rozbijam namiot.
Wsłuchuję się w odgłos jaki wydają wiatraki - zapomniałem już, że w tym miejscu tak głośno je słychać. Po jakimś czasie zagłusza je deszcz. Chowam się do namiotu, żeby - mam nadzieję - przeczekać. Gotuję obiadokolację, sprawdzam trasę na dzień następny, w końcu kładę się spać.
Mapka. O dziwo, teraz trzeba kliknąć, żeby ją zobaczyć :)
Cała ta trasa była powtórzeniem, trzecim przejazdem, ale to dlatego, że lubię ją - w Puszczy Boreckiej jest spokojnie. To jest zawsze relaks wśród lasów. Bardzo mało ludzi. Zagubiony w lesie sklep w Czerwonym Dworze. A właściwie dwa konkurujące ze sobą pośrodku puszczy sklepy ;)
Za Puszczą Borecką wjechałem w okolice Tatarskiej Góry. Zaczynało coraz mocniej powiewać, czasem trafiła mnie jakaś kropla, ale jeszcze nie było sensu chronić się przed deszczem.
Jedzie się wśród malowniczych pagórków i stawów, jeziorek mijając porozrzucane wśród nich gospodarstwa.
W końcu widzę wiatraki na Górze Gołdapskiej, zaczynam szukać "starego" miejsca noclegowego, żeby "zaliczyć" je po raz trzeci ;)
Za drugim razem trafiłem tam bezbłędnie, teraz muszę trochę pobłądzić, okazuje się, że "wejście" całkiem zarosło. W końcu odnajduję właściwe miejsce i przebijam się przez zarośla. Rozbijam namiot.
Wsłuchuję się w odgłos jaki wydają wiatraki - zapomniałem już, że w tym miejscu tak głośno je słychać. Po jakimś czasie zagłusza je deszcz. Chowam się do namiotu, żeby - mam nadzieję - przeczekać. Gotuję obiadokolację, sprawdzam trasę na dzień następny, w końcu kładę się spać.
Dzień pierwszy - podróże kształcą.
Niedziela, 15 lipca 2012 | dodano:05.12.2012 Kategoria Suwalska Trzydniówka
Km: | 5.95 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:23 | Km/h: | 15.52 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Szczególnie te kolejowe, kiedy jedna sardynka siłą rzeczy nawiązuje kontakt z sardynką drugą, a czasem również trzecią i czwartą, by nie rzec, z całym kartonem konserw. Owszem, czasem kontakt ogranicza się do wrażeń węchowych oraz akustycznych skutkujących nagłymi zmianami ciśnienia krwi, zdarza się jednak, że zjawiska akustyczne nie są byle naśladowaniem owczej mowy i układają się w całkiem sensowne zdania. Czasem układają się niestety w zdania w języku obcym, co nieco utrudnia komunikację jednak jest niezwykle pożądane ze względów edukacyjnych, szczególnie wtedy... kiedy rozmowę prowadzi belferka z powołania, Niemka, z trzydziestoletnim doświadczeniem we wbijaniu wiedzy w tępogłową, amerykańską młodzież.
Oprócz tej Niemki siedziało ze mną w przedziale sympatyczne, holenderskie małżeństwo w średnim wieku. Wszyscy posiadaliśmy rowery, ale tylko ja nie jechałem do Gdańska lecz do Giżycka. Pod koniec tej wspólnej podróży byłem językowo zmasakrowany, ze spuchniętym mózgiem i prawdziwie katatonicznym stuporem, jakieś marne resztki inteligentnego spojrzenia najwyraźniej jeszcze zdradzałem, bo wciąż sypały się na mnie pytania. Kiedy wysiedli odetchnąłem z pewną ulgą, obawiałem się, że jeśli to potrwa jeszcze trochę to zastanawianie się, czy powinienem jechać lewą, czy może jednak prawą stroną szosy zajmie mi resztę urlopu.
Cóż, oni wysiedli w Gdańsku, a ja popędziłem rączym pociągiem do Giżycka, niestety - pociąg jak zwykle nie zyskał na czasie i wylądowałem godzinę później niż powinienem na miejscu, co oznaczało rozbijanie namiotu w nocy. Nie było to jednak specjalnie denerwujące ponieważ miałem zamiar dojechać do pierwszego - drugiego lasku, co nastąpiło po około pięciu kilometrach. Znalazłem jakieś miejsce pomiędzy drzewami, ustawiłem namiot i przy dźwięku bębniących o materiał kropel deszczu położyłem się spać.
To jeszcze tylko mapeczka:
I foteczka ;)
Oprócz tej Niemki siedziało ze mną w przedziale sympatyczne, holenderskie małżeństwo w średnim wieku. Wszyscy posiadaliśmy rowery, ale tylko ja nie jechałem do Gdańska lecz do Giżycka. Pod koniec tej wspólnej podróży byłem językowo zmasakrowany, ze spuchniętym mózgiem i prawdziwie katatonicznym stuporem, jakieś marne resztki inteligentnego spojrzenia najwyraźniej jeszcze zdradzałem, bo wciąż sypały się na mnie pytania. Kiedy wysiedli odetchnąłem z pewną ulgą, obawiałem się, że jeśli to potrwa jeszcze trochę to zastanawianie się, czy powinienem jechać lewą, czy może jednak prawą stroną szosy zajmie mi resztę urlopu.
Cóż, oni wysiedli w Gdańsku, a ja popędziłem rączym pociągiem do Giżycka, niestety - pociąg jak zwykle nie zyskał na czasie i wylądowałem godzinę później niż powinienem na miejscu, co oznaczało rozbijanie namiotu w nocy. Nie było to jednak specjalnie denerwujące ponieważ miałem zamiar dojechać do pierwszego - drugiego lasku, co nastąpiło po około pięciu kilometrach. Znalazłem jakieś miejsce pomiędzy drzewami, ustawiłem namiot i przy dźwięku bębniących o materiał kropel deszczu położyłem się spać.
To jeszcze tylko mapeczka:
I foteczka ;)
Przez Ostoję - Rajkowo do pracy :)
Czwartek, 5 lipca 2012 | dodano:05.07.2012 Kategoria Okolice Szczecina
Km: | 21.23 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:57 | Km/h: | 22.35 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Dzisiaj we mgle, która po jakimś czasie utworzyła wodnistą zawiesinę na mojej koszulce. Oczywiście było przy tym duszno. Wynalazca sandałów powinien dostać Nobla, ale ten kto wymyślił, żeby w nich jeździć na rowerze (czy to nie byłem ja? :P ) - również ;)
Do pracy przez Ostoję - Rajkowo :)
Środa, 4 lipca 2012 | dodano:04.07.2012 Kategoria Okolice Szczecina
Km: | 21.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:57 | Km/h: | 22.42 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Przy okazji test bezprzewodowego licznika z Lidla - działa zgodnie z przewidywaniami, czyli nieco nieprzewidywalnie :) Kiedy próbowałem go testować przy podłączonym drugim liczniku pokazywał rzeczy niemożliwe - łapał sygnał z obu nadajników. Najwyraźniej nie koduje sygnałów, bo wystarczy go również położyć obok laptopa i dzięki WiFi można osiągać całkiem niezłe rezultaty ;)
Na szczęście kiedy jest założony na rower sam, bez innych członków Towarzystwa Bezprzewodowców, działa dobrze. No, może oprócz prędkości maksymalnej, ale to jest akurat coś co kompletnie mnie nie interesuje :)
Na szczęście kiedy jest założony na rower sam, bez innych członków Towarzystwa Bezprzewodowców, działa dobrze. No, może oprócz prędkości maksymalnej, ale to jest akurat coś co kompletnie mnie nie interesuje :)