meak - przejażdżki i wyprawki

Info




Linki


Zalicz gminę ;)







Batoniki






button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Moje rowery

Unibike Viper 23075 km
Author Outset 17964 km
Kross Level 3.0 2021

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy meak.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Tak nie będzie ;)






Blog rowerowy. Aktualizowany od przypadku do przepadku. Spostrzegawczość jest ważna. Nie wiąż się z nim, jeśli nie lubisz dłuższej rozłąki. Zanim zaczniesz czytać zapoznaj się ze znaczeniem słów: ironia i sarkazm ;)



run-log.com

Bory Tucholskie, dzień pierwszy, czyli GPS od cichociemnego

Niedziela, 14 sierpnia 2011 | dodano:22.08.2011 Kategoria 51 - 79 km, Bory Tucholskie 2011, Mapy z GPS, Wyprawy
Km:67.88Km teren:10.00 Czas:04:06Km/h:16.56
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcal Podjazdy:378m Rower:Unibike Viper


Zanim nastąpiło wiekopomne depnięcie w pedały w Chojnicach, najpierw musiał nastąpić przewóz roweru koleją. Przewóz roweru, a zarazem człowieka (mam na myśli siebie) wystąpił w okolicznościach, rzec można, psychotycznych. Albowiem (jeśli ktoś woli może być aliści lub azaliż) bezpośrednim sąsiadem w podróży okazał się osobnik zdradzający wyraźne oznaki psychozy, potrafiący jednak na tyle rozdzielić dwa (a może więcej) dziwne światy, w których żyje, by nie popadać w nadmierny chaos. Nie wspominając już o tym (wcale, a wcale), że do jednej nogawki krótkich spodenek miał przyczepionego pluszowego tygryska, a do drugiej takiego(ż) kaczorka. Oprócz wymienionej menażerii posiadał również długie siwe pióra na głowie, skontrastowane z papieską łysinką. Osobnik ów zakolegował się ze mną, dzięki czemu nasza pociągowa lebensraum stała się całkiem pokaźna, ale też była potrzebna, co wysokiej ławie i stołom udowodnię podczas rozprawy. Otóż, każdą wymianę zdań ze mną osobnik musiał przedyskutować, więc co chwilę psychicznie oddalał się na małe, osobiste tete a tete: "no, tak, to przecież tak, bo tak, on powiedział, więc, no tak, tak, tak". Czasem sprawa była nieco komiczna, wówczas wybuchał śmiechem zbyt niepohamowanym dla zwykłego pasażera. Po krótkiej naradzie zawsze powracał i dzielił się dalej swymi spostrzeżeniami, które właściwie były pytaniami choć nie kończyły się stosownymi znakami przestankowyni - byłby zapewne niezłym śledczym. Człowiek ów opuścił mnie w Stargardzie (zdaje się, że już nie szczecińskim) i ślad oraz słuch wszelki po nim zaginął. Podróż nagle nabrała impetu i czas było wysiadać w Szczecinku, gdzie przesiadłem się do dziwnego - podobno - holenderskiego pociągu. Bardzo możliwe, że był holenderski, bo na widok wnętrza można było wpaść w depresję - ledwo upchnąłem rower. Na szczęście ten fragment podróży trwał tylko godzinę.

W Chojnicach natychmiast zapragnąłem wydostać się z Chojnic. Jest tam piękna starówka, i do samego miasteczka nic nie mam, ale... chciałem już jechać. Kręcić tymi co się kręcą z boku roweru, a dzięki temu kręcą się koła oraz świat przesuwa za wyobrażonym oknem. GPS dostał polecenie "wynocha stąd" i pracowicie zaczął mnie prowadzić najdziwniejszymi drogami. Drogami tak dziwnymi, że nie zauważyłem nawet, kiedy wydostałem się z Chojnic, ba! Jestem pewien, że mojego wyjazdu z Chojnic nie zauważył też żaden ich mieszkaniec ani nawet mój GPS. Dzięki temu zrozumiałem, że mój lokalizacyjny sprzęcik jest prawdopodobnie reinkarnacją jakiegoś cichociemnego - lokalizuje tak, żeby nikt nie wiedział, gdzie ani kiedy.

Trochę miałem mu to za złe ponieważ bardzo szybko rozpoczęła się nasza piaszczysto-błotna kariera. Nie wspominając o narażeniu okolicznych mieszkanek na zawał, kiedy nagle wynurzałem się z krzaków. Pierwsze zakupy miałem zamiar zrobić (było to przed świętem 15 sierpnia) w Gostycynie, ale nie zdążyłem się przekalibrować na odpowiednią długość miasteczek i wiosek i dopiero jak wyjechałem z Gostycyna, zorientowałem się, że to był Gostycyn. W następnej wiosce sklep był już nieczynny, więc zdecydowałem się podjechać do Minikowa, gdzie kupiłem też pyszne piwo Śląskie. O odpowiedniej godzinie wbiłem się w las oraz wykonałem parę esów-floresów, po których poczułem się nieco zagubiony. Miałem nadzieję, że próbująca podążać moimi śladami ewentualna Straż Leśna również tak się poczuje. Dla wzmocnienia psychiki spożyłem na kolację kaszkę mannę (a wcześniej był jakiś mały obiadek, tak mały, że nawet teraz zapomniałem o nim wspomnieć w odpowiednim momencie).

Kiedy już siedziałem po ciemku w namiocie, naokoło rozgrywała się strzelanina, a ja zrozumiałem, że zbrojne oddziały myśliwych walczą o prawo do konsumpcji przeżycia ustrzelenia jakiejś biednej kaczki albo innego dziennikarza tnącego strachliwymi skrzydłami nocne niebo. Położyłem się niezwykle płasko i zasnąłem.


















Komentarze
Przedostatnie zdjęcie: oczywiście nie poszedłeś na łatwiznę i nie wykorzystałeś asfaltówki tylko pocisnąłeś za traktorem? ;)
autobus
- 12:57 czwartek, 25 sierpnia 2011 | linkuj
Jestem pełen podziwu dla Twojego podejścia do życia, dystansu do wszelakich niedogodności i wynikającego z tych cech poczucia humoru. Podobnie jak Tunia podziwiam Twą lekkość posługiwania się piórem, rzadka lekkość - szczególnie w warunkach polowych. O zdjęciach nie będę pisał, bo od lat wiem, że potrafisz rewelacyjnie pokazywać piękno przyrody. Z góry na dół czytam same komplementy wobec Ciebie, więc trzymaj ten poziom. Życzę nienagannej pogody - będę uważnie śledził kolejne wpisy, bywaj.
jotwu
- 08:01 wtorek, 23 sierpnia 2011 | linkuj
Relacja fantastyczna. Ja, w tamtym roku też na dzikim biwaku przeżyłam strzały. Dobrze pamiętam, jak serce wyrywało się z gardła na wolność :/. Szkoda tylko, że myśliwi rano nie podrzucili Ci jakiejś kaczki na obiad :)
rowerzystka
- 05:34 wtorek, 23 sierpnia 2011 | linkuj
świetne zdjęcia, szkoda, że nie podpisane;) A składy jak najbardziej holenderskie, z demobilu.
michuss
- 22:59 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
Ewidentnie były strzały, najbardziej prawdopodobne wydaje się polowanie - zresztą, jeszcze jednej nocy miałem takie szczęście ;) Myślę jednak, że myśliwi polujący na kaczki mają jakieś sposoby, żeby nie ustrzelić śpiącego w namiocie turysty ;)
Co do pociągu - to był staroć. Holenderskim został nazwany przez konduktora. Może to jakiś zabytek z czasów, kiedy nawet Holendrzy nie myśleli jeszcze o rowerach? ;)
meak
- 20:11 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
Odważny, bo płasko w namiocie leżałem? Jakbym pionowo uciekał to dopiero byłbym odważny! ;)
meak
- 19:42 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
ojeju ...i Ty tak sam , w tym lesie ? I strzelanina dokoła ? Odważny jesteś ! Ciekawie się zaczęło ...i pisane to Ty masz ! super :) Czekamy na ciąg dalszy ...w każdym razie wiemy , ze przeżyłeś :)))))
tunislawa
- 19:33 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
Na razie zapowiada się wspaniale (jak z reportaży Tony Halika). Czekamy z wypiekami na następne odcinki z tej barwnej podróży (zdjęcia jak zwykle super).
srk23
- 18:42 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!