- Kategorie bloga:
- 100 km i więcej.28
- 200 km i więcej.1
- 51 - 79 km.96
- 80 - 99 km.35
- Bory Tucholskie 2009.12
- Bory Tucholskie 2011.7
- Geocache.1
- Litwa 2010.8
- Mapy z GPS.44
- Niemcy.117
- Okolice Szczecina.328
- Poj.Krajeńskie-Bory Tucholskie 2.7
- Polska Egzotyczna 2007.12
- Słubice i okolice.112
- Suwalska Trzydniówka.5
- Suwalszczyzna 2006.6
- Suwalszczyzna-Podlasie 2008.9
- Weekendowa wyprawa 2005.3
- Wyprawa 1 2006.10
- Wyprawy.52
Blog rowerowy. Aktualizowany od przypadku do przepadku. Spostrzegawczość jest ważna. Nie wiąż się z nim, jeśli nie lubisz dłuższej rozłąki. Zanim zaczniesz czytać zapoznaj się ze znaczeniem słów: ironia i sarkazm ;)
Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2013
Dystans całkowity: | 102.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 05:10 |
Średnia prędkość: | 19.75 km/h |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 102.03 km i 5h 10m |
Więcej statystyk |
Andropauzalna wycieczka po setkę ;)
Sobota, 17 sierpnia 2013 | dodano:17.08.2013
Km: | 102.03 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:10 | Km/h: | 19.75 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Ratuję życie kotu. Temu kotu:
To była fota z pierwszego dnia reanimacji, teraz jest tak:
Z tego powodu nie mogłem dzisiaj pojechać o swojej zwykłej porze, czyli o szóstej. Może siódmej. Albo ósmej, bo kot zamówił sobie wizytę u weterynarza na 10:30 (kot, złaź z tej półki! I nie przeszkadzaj pisać! ;) )
Wyjechałem więc po 11.00. Strasznie dawno nie jeździłem gdzieś dalej, więc kiedy ostatnio przydarzyło mi się zrobić starodawny szlak Kostrzyn - Słubice po Oder-Neisse Radweg, a potem jeszcze z pewnym znajomym przejechać ponad 70km i nie umrzeć całkowicie... to stwierdziłem, że czas na Test Andropauzalny ;)
Pierwszym problemem był wybór trasy, kierunku (to ważne, gdzie można umrzeć), ale jakoś dałem sobie z tym radę. I wyruszyłem. Od razu dostałem zadyszki i po jakichś 10 km pomyślałem, że chyba jestem bezmyślny. Bezmyślnie pedałowałem dalej, żeby dojechać chociaż do mojej ulubionej wiaty pod Mescherin:
Samopoczucie z pewnością kiedyś bywało lepsze, ale przecież nie po to dojechałem po polskich drogach (no, prawie) do Mescherin, żeby teraz zrezygnować z cudownego, niemieckiego asfaltu...
Wcześniej jednak, kiedy zmęczenie odpowiednio wykrzywiło już moją twarz, zobaczyłem znajomy układ kasku na głowie. I przywitałem się choć nie do końca wiedziałem z kim. Analiza układu kasku wykazała, że to może być... Tunia. Kiedy już wróciłem i zerknąłem na odpowiednią stronę informacyjną, okazało się, że to rzeczywiście Tunia :)
Nie zrezygnowałem z asfaltu. Andropauzalnie przełykałem innych rowerzystów, a szczęście sprawiło, że wszyscy jadący szybciej ode mnie jechali w kierunku przeciwnym ;) Kiedy dojechałem do 51 kilometra na jedną, króciutką sekundę odzyskałem rozsądek i zawróciłem. Smutne, że rozsądek przyszedł tak późno, bo właściwie tuż przed Schwedt i dopiero wtedy, kiedy było pół setki...
(kot, złaź z tej półki. A to są moje buty i moje sznurówki. I sandały też. Tak, palce też są moje. Dlaczego Ty sobie nie zdajesz sprawy, że jesteś za mały, żeby tak gryźć...?! ;) A jak już zwalisz coś na podłogę to mógłbyś podnieść. Nie możesz? To mam problem. )
Rozpocząłem powrót. Rower zwiększył tarcie a wiatr który wiał wcześniej w twarzyczkę teraz zwiększył lepkość i i tak nie pozwalał jechać. Swoją lepkością posmarował też drogę rowerową i ledwo dotarłem ponownie do ulubionej wiaty pod Mescherin. Wcisnąłem kolejnego batona. Wodę z magnezem. Zaległem na ławce i życie zaczęło przelatywać mi przed oczami. Za szybko, więc i tak nic nie widziałem. Zacząłem się zastanawiać, czy może np. wrócić pociągiem z Gryfina, ale andropauzalność usunęła natychmiast tę myśl jako wadliwą. W końcu pomyślałem, że może lepiej poczuję się na rowerze. Miałem też zamiar pojechać ze Staffelde do Pargowa Szlakiem bielika - jadąc jeszcze w tamtą stronę widziałem drogowskaz (zresztą, w tym samym miejscu, w którym kiedyś wyłoniłem się tam z chaszczy, nie było wtedy żadnego asfalciku ;) ) - bo jazda szosą z Kołbaskowa do granicy z Niemcami pięknie przypomniała mi jak jeżdżą polscy kierowcy. Jakoś się tam doczłapałem, skręciłem zbielały (jak bielik) z wysiłku i z zawrotną prędkością około 15km/h toczyłem się w kierunku domu. Już w mieście było nawet lepiej, ale kiedy wszedłem do domu to najpierw zawinąłem się w koc i położyłem a kot zaczął polować na stopy pod kocem, bo wyczuł, że kuwetowy jest jakiś osłabiony i może uda się wygrać walkę o dominację. Na szczęście wiem, gdzie ma przycisk "mruczenie" i czasem udaje mi się trafić. Tak jak dzisiaj.
Wycieczka po setkę zakończyła się dziesięcioma setkami piwa. Bo nic tak jak piwo nie gasi pożaru po takiej wycieczce ;)
Swoją drogą nie wysmarowałem się żadnym kremem z filtrem i obserwuję jak kolor czerwony robi wyraźne postępy.
To była fota z pierwszego dnia reanimacji, teraz jest tak:
Z tego powodu nie mogłem dzisiaj pojechać o swojej zwykłej porze, czyli o szóstej. Może siódmej. Albo ósmej, bo kot zamówił sobie wizytę u weterynarza na 10:30 (kot, złaź z tej półki! I nie przeszkadzaj pisać! ;) )
Wyjechałem więc po 11.00. Strasznie dawno nie jeździłem gdzieś dalej, więc kiedy ostatnio przydarzyło mi się zrobić starodawny szlak Kostrzyn - Słubice po Oder-Neisse Radweg, a potem jeszcze z pewnym znajomym przejechać ponad 70km i nie umrzeć całkowicie... to stwierdziłem, że czas na Test Andropauzalny ;)
Pierwszym problemem był wybór trasy, kierunku (to ważne, gdzie można umrzeć), ale jakoś dałem sobie z tym radę. I wyruszyłem. Od razu dostałem zadyszki i po jakichś 10 km pomyślałem, że chyba jestem bezmyślny. Bezmyślnie pedałowałem dalej, żeby dojechać chociaż do mojej ulubionej wiaty pod Mescherin:
Samopoczucie z pewnością kiedyś bywało lepsze, ale przecież nie po to dojechałem po polskich drogach (no, prawie) do Mescherin, żeby teraz zrezygnować z cudownego, niemieckiego asfaltu...
Wcześniej jednak, kiedy zmęczenie odpowiednio wykrzywiło już moją twarz, zobaczyłem znajomy układ kasku na głowie. I przywitałem się choć nie do końca wiedziałem z kim. Analiza układu kasku wykazała, że to może być... Tunia. Kiedy już wróciłem i zerknąłem na odpowiednią stronę informacyjną, okazało się, że to rzeczywiście Tunia :)
Nie zrezygnowałem z asfaltu. Andropauzalnie przełykałem innych rowerzystów, a szczęście sprawiło, że wszyscy jadący szybciej ode mnie jechali w kierunku przeciwnym ;) Kiedy dojechałem do 51 kilometra na jedną, króciutką sekundę odzyskałem rozsądek i zawróciłem. Smutne, że rozsądek przyszedł tak późno, bo właściwie tuż przed Schwedt i dopiero wtedy, kiedy było pół setki...
(kot, złaź z tej półki. A to są moje buty i moje sznurówki. I sandały też. Tak, palce też są moje. Dlaczego Ty sobie nie zdajesz sprawy, że jesteś za mały, żeby tak gryźć...?! ;) A jak już zwalisz coś na podłogę to mógłbyś podnieść. Nie możesz? To mam problem. )
Rozpocząłem powrót. Rower zwiększył tarcie a wiatr który wiał wcześniej w twarzyczkę teraz zwiększył lepkość i i tak nie pozwalał jechać. Swoją lepkością posmarował też drogę rowerową i ledwo dotarłem ponownie do ulubionej wiaty pod Mescherin. Wcisnąłem kolejnego batona. Wodę z magnezem. Zaległem na ławce i życie zaczęło przelatywać mi przed oczami. Za szybko, więc i tak nic nie widziałem. Zacząłem się zastanawiać, czy może np. wrócić pociągiem z Gryfina, ale andropauzalność usunęła natychmiast tę myśl jako wadliwą. W końcu pomyślałem, że może lepiej poczuję się na rowerze. Miałem też zamiar pojechać ze Staffelde do Pargowa Szlakiem bielika - jadąc jeszcze w tamtą stronę widziałem drogowskaz (zresztą, w tym samym miejscu, w którym kiedyś wyłoniłem się tam z chaszczy, nie było wtedy żadnego asfalciku ;) ) - bo jazda szosą z Kołbaskowa do granicy z Niemcami pięknie przypomniała mi jak jeżdżą polscy kierowcy. Jakoś się tam doczłapałem, skręciłem zbielały (jak bielik) z wysiłku i z zawrotną prędkością około 15km/h toczyłem się w kierunku domu. Już w mieście było nawet lepiej, ale kiedy wszedłem do domu to najpierw zawinąłem się w koc i położyłem a kot zaczął polować na stopy pod kocem, bo wyczuł, że kuwetowy jest jakiś osłabiony i może uda się wygrać walkę o dominację. Na szczęście wiem, gdzie ma przycisk "mruczenie" i czasem udaje mi się trafić. Tak jak dzisiaj.
Wycieczka po setkę zakończyła się dziesięcioma setkami piwa. Bo nic tak jak piwo nie gasi pożaru po takiej wycieczce ;)
Swoją drogą nie wysmarowałem się żadnym kremem z filtrem i obserwuję jak kolor czerwony robi wyraźne postępy.