- Kategorie bloga:
- 100 km i więcej.28
- 200 km i więcej.1
- 51 - 79 km.96
- 80 - 99 km.35
- Bory Tucholskie 2009.12
- Bory Tucholskie 2011.7
- Geocache.1
- Litwa 2010.8
- Mapy z GPS.44
- Niemcy.117
- Okolice Szczecina.328
- Poj.Krajeńskie-Bory Tucholskie 2.7
- Polska Egzotyczna 2007.12
- Słubice i okolice.112
- Suwalska Trzydniówka.5
- Suwalszczyzna 2006.6
- Suwalszczyzna-Podlasie 2008.9
- Weekendowa wyprawa 2005.3
- Wyprawa 1 2006.10
- Wyprawy.52
Blog rowerowy. Aktualizowany od przypadku do przepadku. Spostrzegawczość jest ważna. Nie wiąż się z nim, jeśli nie lubisz dłuższej rozłąki. Zanim zaczniesz czytać zapoznaj się ze znaczeniem słów: ironia i sarkazm ;)
Wpisy archiwalne w kategorii
Niemcy
Dystans całkowity: | 6563.14 km (w terenie 482.00 km; 7.34%) |
Czas w ruchu: | 328:03 |
Średnia prędkość: | 19.79 km/h |
Maksymalna prędkość: | 47.86 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 171 (92 %) |
Maks. tętno średnie: | 134 (72 %) |
Suma kalorii: | 13337 kcal |
Liczba aktywności: | 117 |
Średnio na aktywność: | 56.10 km i 2h 54m |
Więcej statystyk |
Stetryczały powrót ;)
Wtorek, 10 kwietnia 2012 | dodano:11.04.2012 Kategoria Niemcy, Słubice i okolice
Km: | 40.57 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:03 | Km/h: | 19.79 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 7.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Słubice - Frankfurt/Oder - Lebus - Kostrzyn
Postanowiłem zdążyć na pociąg odjeżdżający z Kostrzyna o 9.03, co wiązało się z kolejną dość wczesną pobudką. Nie było z tym jednak problemu. Byłem ciekaw samopoczucia po wtwarzowietrznej męce sprzed paru dni. Na początku jechało się całkiem fajnie jednak gdzieś po godzinie poczułem coś określanego zazwyczaj słowem "wpijanie" acz nie chodzi o wpijanie piwa lub innych płynnych zmiękczaczy umysłu. Tym razem odpowiedzialny za wpijanie był niejaki Brooks, a żeby tak być uczciwym to raczej brak wytrenowania. Wielkie to szczęście, że nie było tam w okolicy wszędobylskich, chętnych do filmowania swoimi wszechmocnymi komórami dzieciaków, bo widok miałyby przedni - kiedy zsiadłem z roweru, żeby rozprostować kości, okazało się, że wpijanie graniczy ze skurczami, więc dłuższą chwilę pozostawałem w pozycji dziwnie pochylonej do przodu. Udało mi się w końcu zmusić do zmiany tej pozycji, co zakwalifikowało ją do tymczasowego skurczu postetryczałego.
To będzie bardzo ciekawy rok, bo oczywiście zamierzam jak zwykle wyruszyć gdzieś z sakwami. Robocza nazwa ruszenia się: "Kawałek na północ, troszkę na wschód i jak najdalej na południe". Howgh ;)
Postanowiłem zdążyć na pociąg odjeżdżający z Kostrzyna o 9.03, co wiązało się z kolejną dość wczesną pobudką. Nie było z tym jednak problemu. Byłem ciekaw samopoczucia po wtwarzowietrznej męce sprzed paru dni. Na początku jechało się całkiem fajnie jednak gdzieś po godzinie poczułem coś określanego zazwyczaj słowem "wpijanie" acz nie chodzi o wpijanie piwa lub innych płynnych zmiękczaczy umysłu. Tym razem odpowiedzialny za wpijanie był niejaki Brooks, a żeby tak być uczciwym to raczej brak wytrenowania. Wielkie to szczęście, że nie było tam w okolicy wszędobylskich, chętnych do filmowania swoimi wszechmocnymi komórami dzieciaków, bo widok miałyby przedni - kiedy zsiadłem z roweru, żeby rozprostować kości, okazało się, że wpijanie graniczy ze skurczami, więc dłuższą chwilę pozostawałem w pozycji dziwnie pochylonej do przodu. Udało mi się w końcu zmusić do zmiany tej pozycji, co zakwalifikowało ją do tymczasowego skurczu postetryczałego.
To będzie bardzo ciekawy rok, bo oczywiście zamierzam jak zwykle wyruszyć gdzieś z sakwami. Robocza nazwa ruszenia się: "Kawałek na północ, troszkę na wschód i jak najdalej na południe". Howgh ;)
Zdechlewo ;)
Sobota, 7 kwietnia 2012 | dodano:11.04.2012 Kategoria Niemcy, Słubice i okolice
Km: | 40.49 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:21 | Km/h: | 17.23 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 3.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Kostrzyn - Lebus - Frankfurt/Oder - Słubice
Mocno gimnastykowałem się umysłowo, żeby oszukać lenia i wykopać się na rower. Gimnastyka okazała się tak skuteczna, że wstałem nawet o 4:30, wymyłem ząbki (sakwy spakowane dzień wcześniej) i pojechałem na dworzec PKP. Bilet i załadunek do pociągu. Odjazd zaraz po szóstej - w przedziale byłem sam aż do Kostrzyna, więc całkowicie na luzie zagłębiłem się w lekturze. W Kostrzynie smutny widok na dworcu - nie wiem, czy to remont, czy efekty cudów gospodarczych, ale zaobserwowałem brak kiosku oraz sklepiku. Wyglądało to na całkowitą likwidację, a przyznam, że lubiłem tam wypić kawę po przyjeździe...
Cóż, kupiłem coś do picia na drogę i ruszyłem się. Byłem ciekaw jak to będzie, bo od długiego czasu moje rowerowe jazdy obejmowały tylko króciusieńkie dojazdy do pracy, czyli niespełna 15 minut w jedną stronę. A tu jeszcze od razu zaczął się wpyszczać wiatr. Nie zapomniałem jednakowoż o moście :)
Szybko poczułem jednak, że brak kondycji plus wiatr równa się czemuś mocno nieruchawemu i sapiącemu. Rozwartym kątem oka dostrzegłem w pewnym momencie obserwujące mnie zwierzę, które zastanawiało się zapewne, dlaczego to nieruchome coś tak strasznie się hiperwentyluje.
Popatrzyliśmy więc na siebie wzajemnie. Ja z przyjemnością, on bez aż w pewnej chwili popędził dalej. Bez zadyszki i sapania, więc ja również podjąłem próbę przedostania się w pobliże bliższych celu pozycji. Byłem jednak uparty, bo pomimo wnerwiającego wiatru jechałem cały czas po wale. Dla takich widoczków warto się trochę pomęczyć ;)
Jadąc już po drodze rowerowej przy szosie, pomiędzy Lebus a Frankfurtem pozwoliłem sobie wyprzedzić na podjeździe dwójkę innych sakwiarzy, przy czym dziarsko z każdym się przywitałem ("hallo!"). Tak, poczułem tę moc ;)
Mocno gimnastykowałem się umysłowo, żeby oszukać lenia i wykopać się na rower. Gimnastyka okazała się tak skuteczna, że wstałem nawet o 4:30, wymyłem ząbki (sakwy spakowane dzień wcześniej) i pojechałem na dworzec PKP. Bilet i załadunek do pociągu. Odjazd zaraz po szóstej - w przedziale byłem sam aż do Kostrzyna, więc całkowicie na luzie zagłębiłem się w lekturze. W Kostrzynie smutny widok na dworcu - nie wiem, czy to remont, czy efekty cudów gospodarczych, ale zaobserwowałem brak kiosku oraz sklepiku. Wyglądało to na całkowitą likwidację, a przyznam, że lubiłem tam wypić kawę po przyjeździe...
Cóż, kupiłem coś do picia na drogę i ruszyłem się. Byłem ciekaw jak to będzie, bo od długiego czasu moje rowerowe jazdy obejmowały tylko króciusieńkie dojazdy do pracy, czyli niespełna 15 minut w jedną stronę. A tu jeszcze od razu zaczął się wpyszczać wiatr. Nie zapomniałem jednakowoż o moście :)
Szybko poczułem jednak, że brak kondycji plus wiatr równa się czemuś mocno nieruchawemu i sapiącemu. Rozwartym kątem oka dostrzegłem w pewnym momencie obserwujące mnie zwierzę, które zastanawiało się zapewne, dlaczego to nieruchome coś tak strasznie się hiperwentyluje.
Popatrzyliśmy więc na siebie wzajemnie. Ja z przyjemnością, on bez aż w pewnej chwili popędził dalej. Bez zadyszki i sapania, więc ja również podjąłem próbę przedostania się w pobliże bliższych celu pozycji. Byłem jednak uparty, bo pomimo wnerwiającego wiatru jechałem cały czas po wale. Dla takich widoczków warto się trochę pomęczyć ;)
Jadąc już po drodze rowerowej przy szosie, pomiędzy Lebus a Frankfurtem pozwoliłem sobie wyprzedzić na podjeździe dwójkę innych sakwiarzy, przy czym dziarsko z każdym się przywitałem ("hallo!"). Tak, poczułem tę moc ;)
Gottesheide, czyli leśny spacerek ;)
Środa, 27 lipca 2011 | dodano:27.07.2011 Kategoria 80 - 99 km, Mapy z GPS, Niemcy, Okolice Szczecina
Km: | 81.60 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 04:16 | Km/h: | 19.12 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 23.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Popatrzyłem na mapę po obu stronach granicy i stwierdziłem, że po naszej (powyżej Szczecina) jest jeden rezerwat, a po niemieckiej, subiektywnie, naliczyłem cztery. Poza odwiedzonym ostatnio Wildes Moor zobaczyłem tuż przy naszej granicy rezerwat Gottesheide - przypomniałem sobie, że droga która zaczyna się przy krzyżu Barnima prowadzi gdzieś po okolicy tego rezerwatu, więc pojechałem. Tak, znowu te prawie 30 km, żeby zrobić sobie leśny spacerek o długości 2.5 km. Potem miałem jednak jeszcze zamiar pojechać z Glasshutte szlakiem, którego nie pamiętałem, a potem było jeszcze parę wariantów... ;)
Trasa:
Szczecin - Głębokie - Tanowo - Dobieszczyn - Zopfenbeck - Glasshutte - Pampow - Blankensee - Ploewen - okolice Hohenfelde - Blankensee
Jak wystartowałem ze Szczecina tak zatrzymałem się tu :)
Ponieważ jechałem w końcu niezły kawałek drogi po to, żeby zrobić sobie leśny spacerek, więc - rozumiecie to chyba - musiałem teraz chłonąć las całym sobą ;)
To jest niestety jedyne - jeśli nie liczyć setek drzew oraz innych organizmów królestwa roślin ;) - żywe stworzenie, któremu nie udało się uciec ze zdjęcia. Co gorsze, nie pokażę Wam nawet fotki, z której uciekła młoda sarenka ;)
Ponieważ chłonąłem, więc z dziką premedytacją [czułem jak mój Dziki Pies (hermetyczne, ale trudno ;) ) zazdrości mi tej dzikości] pędziłem 5 do 7 km/h. Nie dlatego, żeby się nie dało szybciej choć rzeczywiście była to mięciutka leśna droga, ale dlatego że zawrotna szybkość wchłaniania wymagała zwolnienia ruchu pojazdu zwanego rowerem.
Jak wjechałem koło krzyżyka tak wyjechałem tutaj. Żeby wszyscy wiedzieli, gdzie to tu jest fotka ;)
W pobliżu był kamień zapisany hieroglifami starożytnych Słowian wydobywających szkło z kopalni (tuż obok kopalni zegarków z Tytusa, Romka i A'Tomka)
Mój obiektyw zwykle omijał Glasshutte, teraz uległo to gwałtownej, nieprzewidywalnej zmianie ;) Temu budyneczkowi fajne zdjęcie zrobił
srk23, więc ja zrobiłem trochę gorsze :)
Jak walić foty to po całości, a co! ;)
Dawny budynek stacji, obok szutrówki, którą postanowiłem pojechać do Pampow:
Szutrówka nie była idealna, ale spokojnie mógłbym takimi jeździć na wyprawkach. To był naprawdę przyjemny kawałek dzisiejszej trasy.
Na skrzyżowaniu leśnych dróg ktoś postawił doniczkę z kwiatkiem ;)
Dojechałem do Thursee:
Potem szybko przez Pampow do Blankensee, gdzie poczułem się trochę niedojeżdżony, więc pojechałem szosą na Boock, jakieś 2 - 3 km, a potem skręciłem w lewo na Ploewen. Zatrzymałem w lesie się na małe sam na sam z kanapką, po czym zostałem całkiem sam ;)
W Ploewen zrobiłem parę fotek:
Z Ploewen do Blankensee wróciłem Oder-Neisse-Radweg.
Tym razem gałązki zwyciężyły ;)
Trasa:
Szczecin - Głębokie - Tanowo - Dobieszczyn - Zopfenbeck - Glasshutte - Pampow - Blankensee - Ploewen - okolice Hohenfelde - Blankensee
Jak wystartowałem ze Szczecina tak zatrzymałem się tu :)
Ponieważ jechałem w końcu niezły kawałek drogi po to, żeby zrobić sobie leśny spacerek, więc - rozumiecie to chyba - musiałem teraz chłonąć las całym sobą ;)
To jest niestety jedyne - jeśli nie liczyć setek drzew oraz innych organizmów królestwa roślin ;) - żywe stworzenie, któremu nie udało się uciec ze zdjęcia. Co gorsze, nie pokażę Wam nawet fotki, z której uciekła młoda sarenka ;)
Ponieważ chłonąłem, więc z dziką premedytacją [czułem jak mój Dziki Pies (hermetyczne, ale trudno ;) ) zazdrości mi tej dzikości] pędziłem 5 do 7 km/h. Nie dlatego, żeby się nie dało szybciej choć rzeczywiście była to mięciutka leśna droga, ale dlatego że zawrotna szybkość wchłaniania wymagała zwolnienia ruchu pojazdu zwanego rowerem.
Jak wjechałem koło krzyżyka tak wyjechałem tutaj. Żeby wszyscy wiedzieli, gdzie to tu jest fotka ;)
W pobliżu był kamień zapisany hieroglifami starożytnych Słowian wydobywających szkło z kopalni (tuż obok kopalni zegarków z Tytusa, Romka i A'Tomka)
Mój obiektyw zwykle omijał Glasshutte, teraz uległo to gwałtownej, nieprzewidywalnej zmianie ;) Temu budyneczkowi fajne zdjęcie zrobił
srk23, więc ja zrobiłem trochę gorsze :)
Jak walić foty to po całości, a co! ;)
Dawny budynek stacji, obok szutrówki, którą postanowiłem pojechać do Pampow:
Szutrówka nie była idealna, ale spokojnie mógłbym takimi jeździć na wyprawkach. To był naprawdę przyjemny kawałek dzisiejszej trasy.
Na skrzyżowaniu leśnych dróg ktoś postawił doniczkę z kwiatkiem ;)
Dojechałem do Thursee:
Potem szybko przez Pampow do Blankensee, gdzie poczułem się trochę niedojeżdżony, więc pojechałem szosą na Boock, jakieś 2 - 3 km, a potem skręciłem w lewo na Ploewen. Zatrzymałem w lesie się na małe sam na sam z kanapką, po czym zostałem całkiem sam ;)
W Ploewen zrobiłem parę fotek:
Z Ploewen do Blankensee wróciłem Oder-Neisse-Radweg.
Tym razem gałązki zwyciężyły ;)
Wildes Moor :)
Niedziela, 24 lipca 2011 | dodano:24.07.2011 Kategoria 80 - 99 km, Mapy z GPS, Niemcy, Okolice Szczecina
Km: | 93.58 | Km teren: | 3.00 | Czas: | 04:41 | Km/h: | 19.98 |
Pr. maks.: | 42.32 | Temperatura: | 22.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Wildes Moor, czyli Dzikie bagna - rezerwat leżący w okolicy Glasshutte i Borken, można by nawet rzec, że pomiędzy ;)
Szczecin - Głębokie - Tanowo - Dobieszczyn - Glasshutte - Wildes Moor - Borken - Marienthal - Koblentz - Breitenstein - Dorothenwalde - Rothenklempenow - Mewegen - Blankansee - Buk - Dobra - Wołczkowo - Głębokie - Szczecin
Fotki można obejrzeć też tu.
Wyjechałem rano około 8:30, nie zatrzymywałem się aż do Krzyża Barnima, miejsca znajdującego się tuż za granicą polsko - niemiecką. Nie chciało mi się dzisiaj jechać w kasku, ale żeby poczuć się jednak trochę bezpieczniej przymocowałem go do sakwy. Ok, potem pojechałem drogą rowerową w stronę Glasshutte.
We wsi natrafiłem na pierwszych tego dnia krajowców. Byli bardzo rozwrzeszczani i natychmiast ruszyli w moim kierunku:
Niby na dole zabite na głucho, ale chyba wolałbym tam mieszkać niż na górze ;)
Zaraz za Glasshutte skręciłem w prawo. Nie spodziewałem się, że będzie tam taka urocza asfaltówa!
Asfalt szybko się jednak skończył, a właściwie skręcił w niewłaściwym kierunku. W gruncie rzeczy we właściwym, bo gdyby jechał ze mną to jechałby przez rezerwat, a wtedy rezerwatu by już tam pewnie nie było... Dobrze, że skręcił, bo ja mogłem dzięki temu podążyć prosto do rezerwatu "Wildes Moor" :)
Dość szybko natrafiłem tam na kolejnych krajowców - przechadzali się w bezpiecznej odległości.
Niewiele dalej trafiłem na kolejnych - Ci narobili niezłego wrzasku, aż ze złości unieśli się w powietrze...
Nie szkodzi. Po chwili znowu krajowcy, tym razem krajowcy Bambi. Wiatr wiał od Bambi w moją stronę, więc natychmiast zacząłem iść po swoich śladach jak indianie, a co jakiś czas robiłem Bambi fotkę, gdyby nagle nabrało ochoty na zwiewanie. Nie, to nie jest efekt alkoholu - Bambi naprawdę było podwójne ;)
Niestety, Bambi zauważyło wreszcie moje podchody i zaczęło wiać. Ach, jak pięknie wiało!
Skoro Bambi zwiało to ja też zarządziłem odwrót z rezerwatu. Chociaż najprawdopodobniej można tamtędy dojechać aż do Borken.
Ja wróciłem do asfaltu i dostałem się do Borken w cywilizowany sposób. Ale czy to na pewno jest cywilizowane miejsce? ;)
Czy tu unoszą się dusze?
Tak naprawdę Borken jest zadbane jak każda niemiecka wiocha. A może nawet bardziej.
Znów krajowiec. Nie wiem, czy on zwiewał przede mną, czy przed bocianem, który zbliżał się do niego w niecnych zamiarach...
Ładnie Pan leci!
Serio mówię.
Ale to są już zwykłe popisy i nie chodzi o politykę.
A bocian poszedł sobie do krów.
Ruszyłem do Koblentz, gdzie stoi znany wszem i wobec tajemniczy budynek, a przy nim cmentarzyk.
Rozpromieniony krzyżyk.
Krzyżyk wciąż rozpromieniony i nie sam.
Fajne drzwi tam były.
Wszystko otwarte, w środku nikogo.
Uwielbiam niemieckie zaniedbania ;)
Widokówka z łódeczką.
Zamek Breitenstein. Nie ma tam żadnego zamku, ale jak to brzmi!
Teraz dłuższa opowieść. Między Breitenstein a Dorothenwalde zaczepił mnie niemiecki rowerzysta i ostrzegł przed wysoką wodą w okolicy nastrojowego mostu. Wysłuchałem, podziękowałem i powiedziałem, że jednak spróbuję chociaż pokazywał dość wysoki stan wody. Rzeczywiście już z daleka było widać dość szerokie lustro wody, ale... nie chciało mi się zawracać. Wrzuciłem mały tryb z przodu i uświadomiłem sobie, że jadę rowerem wodnym :) Niestety, po chwili okazało się, że woda trochę rozmija się z osią jezdni, a ja właśnie z niej zjeżdżam... Zdążyłem zeskoczyć z roweru i złapać go, żeby się nie zamoczył całkowicie i poszedłem dalej prowadząc rower. Po krótkiej chwili wesołego marszu zobaczyłem, że na most wjechał traktor. Zatrzymał się na moment, a potem ruszył, nie zwracając uwagi na to, że właśnie defiluję środkiem tego pięknego strumienia. Co za debil! Wystarczyło, żeby poczekał kilkanaście sekund aż wyjdę. Cóż, nie poczekał, więc kiedy koło mnie przejeżdżał dostał cały wykład składający się głównie z jednego znaku i myślę, że zrozumiał, że na jego widok wszystkie palce mam środkowe. Na mostku zatrzymałem się na chwilę, żeby uwiecznić swój bohaterski czyn ;)
Co ja zrobię, że nie lubię zawracać? ;)
Już za Dorothenwalde uświadomiłem sobie, że lubię Edwarda Hartwiga i nawet mam jego czarno - biały album pt. "Wierzby" :)
Później był już szybki tranzyt ulubioną trasą Rothenklempenow - Mewegen - Blankensee
Gałązki kontratakują! ;)
Szczecin - Głębokie - Tanowo - Dobieszczyn - Glasshutte - Wildes Moor - Borken - Marienthal - Koblentz - Breitenstein - Dorothenwalde - Rothenklempenow - Mewegen - Blankansee - Buk - Dobra - Wołczkowo - Głębokie - Szczecin
Fotki można obejrzeć też tu.
Wyjechałem rano około 8:30, nie zatrzymywałem się aż do Krzyża Barnima, miejsca znajdującego się tuż za granicą polsko - niemiecką. Nie chciało mi się dzisiaj jechać w kasku, ale żeby poczuć się jednak trochę bezpieczniej przymocowałem go do sakwy. Ok, potem pojechałem drogą rowerową w stronę Glasshutte.
We wsi natrafiłem na pierwszych tego dnia krajowców. Byli bardzo rozwrzeszczani i natychmiast ruszyli w moim kierunku:
Niby na dole zabite na głucho, ale chyba wolałbym tam mieszkać niż na górze ;)
Zaraz za Glasshutte skręciłem w prawo. Nie spodziewałem się, że będzie tam taka urocza asfaltówa!
Asfalt szybko się jednak skończył, a właściwie skręcił w niewłaściwym kierunku. W gruncie rzeczy we właściwym, bo gdyby jechał ze mną to jechałby przez rezerwat, a wtedy rezerwatu by już tam pewnie nie było... Dobrze, że skręcił, bo ja mogłem dzięki temu podążyć prosto do rezerwatu "Wildes Moor" :)
Dość szybko natrafiłem tam na kolejnych krajowców - przechadzali się w bezpiecznej odległości.
Niewiele dalej trafiłem na kolejnych - Ci narobili niezłego wrzasku, aż ze złości unieśli się w powietrze...
Nie szkodzi. Po chwili znowu krajowcy, tym razem krajowcy Bambi. Wiatr wiał od Bambi w moją stronę, więc natychmiast zacząłem iść po swoich śladach jak indianie, a co jakiś czas robiłem Bambi fotkę, gdyby nagle nabrało ochoty na zwiewanie. Nie, to nie jest efekt alkoholu - Bambi naprawdę było podwójne ;)
Niestety, Bambi zauważyło wreszcie moje podchody i zaczęło wiać. Ach, jak pięknie wiało!
Skoro Bambi zwiało to ja też zarządziłem odwrót z rezerwatu. Chociaż najprawdopodobniej można tamtędy dojechać aż do Borken.
Ja wróciłem do asfaltu i dostałem się do Borken w cywilizowany sposób. Ale czy to na pewno jest cywilizowane miejsce? ;)
Czy tu unoszą się dusze?
Tak naprawdę Borken jest zadbane jak każda niemiecka wiocha. A może nawet bardziej.
Znów krajowiec. Nie wiem, czy on zwiewał przede mną, czy przed bocianem, który zbliżał się do niego w niecnych zamiarach...
Ładnie Pan leci!
Serio mówię.
Ale to są już zwykłe popisy i nie chodzi o politykę.
A bocian poszedł sobie do krów.
Ruszyłem do Koblentz, gdzie stoi znany wszem i wobec tajemniczy budynek, a przy nim cmentarzyk.
Rozpromieniony krzyżyk.
Krzyżyk wciąż rozpromieniony i nie sam.
Fajne drzwi tam były.
Wszystko otwarte, w środku nikogo.
Uwielbiam niemieckie zaniedbania ;)
Widokówka z łódeczką.
Zamek Breitenstein. Nie ma tam żadnego zamku, ale jak to brzmi!
Teraz dłuższa opowieść. Między Breitenstein a Dorothenwalde zaczepił mnie niemiecki rowerzysta i ostrzegł przed wysoką wodą w okolicy nastrojowego mostu. Wysłuchałem, podziękowałem i powiedziałem, że jednak spróbuję chociaż pokazywał dość wysoki stan wody. Rzeczywiście już z daleka było widać dość szerokie lustro wody, ale... nie chciało mi się zawracać. Wrzuciłem mały tryb z przodu i uświadomiłem sobie, że jadę rowerem wodnym :) Niestety, po chwili okazało się, że woda trochę rozmija się z osią jezdni, a ja właśnie z niej zjeżdżam... Zdążyłem zeskoczyć z roweru i złapać go, żeby się nie zamoczył całkowicie i poszedłem dalej prowadząc rower. Po krótkiej chwili wesołego marszu zobaczyłem, że na most wjechał traktor. Zatrzymał się na moment, a potem ruszył, nie zwracając uwagi na to, że właśnie defiluję środkiem tego pięknego strumienia. Co za debil! Wystarczyło, żeby poczekał kilkanaście sekund aż wyjdę. Cóż, nie poczekał, więc kiedy koło mnie przejeżdżał dostał cały wykład składający się głównie z jednego znaku i myślę, że zrozumiał, że na jego widok wszystkie palce mam środkowe. Na mostku zatrzymałem się na chwilę, żeby uwiecznić swój bohaterski czyn ;)
Co ja zrobię, że nie lubię zawracać? ;)
Już za Dorothenwalde uświadomiłem sobie, że lubię Edwarda Hartwiga i nawet mam jego czarno - biały album pt. "Wierzby" :)
Później był już szybki tranzyt ulubioną trasą Rothenklempenow - Mewegen - Blankensee
Gałązki kontratakują! ;)
Ładne kwiatki
Wtorek, 19 lipca 2011 | dodano:20.07.2011 Kategoria Niemcy, Słubice i okolice
Km: | 41.89 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:05 | Km/h: | 20.11 |
Pr. maks.: | 47.86 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Rowerowy tranzyt Kostrzyn - Słubice
Sobota, 16 lipca 2011 | dodano:17.07.2011 Kategoria Niemcy, Słubice i okolice
Km: | 41.44 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:07 | Km/h: | 19.58 |
Pr. maks.: | 41.31 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Do Rity
Sobota, 9 lipca 2011 | dodano:09.07.2011 Kategoria 100 km i więcej, Mapy z GPS, Niemcy, Okolice Szczecina
Km: | 100.10 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 04:40 | Km/h: | 21.45 |
Pr. maks.: | 46.35 | Temperatura: | 30.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Uda mi się w tym roku być w zgodzie z wewnętrznym regulaminem, który mówi, że nie jedzie się z sakwami na parodniową wyprawę, jeśli w roku bieżącym nie przejedzie się setki. Co tu dużo pisać - w tym roku nie przejechałem nie tylko setki, ale też dziewięćdziesiątki i osiemdziesiątki też nie. W ogóle dawno nigdzie nie byłem, bo czterdziestokilometrowe przejazdy Oder-Neisse z Kostrzyna do Słubic już mnie nudzą ;)
Dzisiaj plany też były inne, ale rano dziwnie zgodziły się wszystkie serwisy pogodowe, że tam gdzie chciałem jechać mam nie jechać. Dałem się zniewolić i pojechałem tam, gdzie pozwoliły, czyli do Rity (podpowiedż: Rieth) :)
Duże fotki, ale bez wdechowego opisu ;)
Po drodze trafiłem na symbol falliczny.
To chyba przydrożny zombie albo inny wampir? ;)
Spojrzenie na jezioro Nowowarpieńskie.
Kiedy robiłem to zdjęcie (mam zoom 12x choć tu nie ma maksymalnego zbliżenia) to pomyślałem, że jotwu może swoim nowym aparatem (zoom 30x) liczyć mrówki na dachu kościoła w Nowym Warpnie. Skąd miałyby się tam wziąć mrówki? Np. kiedy ktoś posmaruje wieżę miodem ;)
Plaża musi mieć aktualne badanie okresowe, inaczej nie będzie dopuszczona do pracy ;)
Wciąż kręcę się u Rity
Wagonik kolejowy czeka ;)
Przy tym zdjęciu również prześladowała mnie myśl o właścicielu pewnego aparatu z przerażającym zoomem, gdy nagle usłyszałem głos bociana, że zrobił sobie manicure i pedicure (pytania proszę kierować do bociana kościelnego w Rothenklempenow) i żadnego zooma się nie boi.
Na koniec zdjęcie drzewa z ładnymi gałązkami.
Dzisiaj plany też były inne, ale rano dziwnie zgodziły się wszystkie serwisy pogodowe, że tam gdzie chciałem jechać mam nie jechać. Dałem się zniewolić i pojechałem tam, gdzie pozwoliły, czyli do Rity (podpowiedż: Rieth) :)
Duże fotki, ale bez wdechowego opisu ;)
Po drodze trafiłem na symbol falliczny.
To chyba przydrożny zombie albo inny wampir? ;)
Spojrzenie na jezioro Nowowarpieńskie.
Kiedy robiłem to zdjęcie (mam zoom 12x choć tu nie ma maksymalnego zbliżenia) to pomyślałem, że jotwu może swoim nowym aparatem (zoom 30x) liczyć mrówki na dachu kościoła w Nowym Warpnie. Skąd miałyby się tam wziąć mrówki? Np. kiedy ktoś posmaruje wieżę miodem ;)
Plaża musi mieć aktualne badanie okresowe, inaczej nie będzie dopuszczona do pracy ;)
Wciąż kręcę się u Rity
Wagonik kolejowy czeka ;)
Przy tym zdjęciu również prześladowała mnie myśl o właścicielu pewnego aparatu z przerażającym zoomem, gdy nagle usłyszałem głos bociana, że zrobił sobie manicure i pedicure (pytania proszę kierować do bociana kościelnego w Rothenklempenow) i żadnego zooma się nie boi.
Na koniec zdjęcie drzewa z ładnymi gałązkami.
Powrót ze Słubic
Niedziela, 5 czerwca 2011 | dodano:05.06.2011 Kategoria Niemcy, Słubice i okolice
Km: | 41.28 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:57 | Km/h: | 21.17 |
Pr. maks.: | 44.80 | Temperatura: | 30.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Gorąco.
Gorąca przejażdżka
Piątek, 3 czerwca 2011 | dodano:04.06.2011 Kategoria Niemcy, Słubice i okolice
Km: | 43.94 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:04 | Km/h: | 21.26 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Rano do pracy przez dworzec PKP, gdzie kupiłem bilet do Kostrzyna. Po pracy w pociąg i dojazd na miejsce. W Kostrzynie szybko wrzuciłem w siebie jakiś udawany obiad i koło 17 ruszyłem w stronę Oder - Neisse Radweg. Potem relaks ;) Jak zwykle po drodze jacyś sakwiarze, jeden skiker, paru rolkarzy, spacerowicze z psami.
Poszukiwanie skarbów i jazda założycielska
Niedziela, 22 maja 2011 | dodano:22.05.2011 Kategoria 51 - 79 km, Geocache, Mapy z GPS, Niemcy, Okolice Szczecina
Km: | 74.86 | Km teren: | 22.00 | Czas: | 03:46 | Km/h: | 19.87 |
Pr. maks.: | 44.80 | Temperatura: | 24.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Poszukiwacz skarbów powinien być wyposażony w łopatkę. Ja takiej niestety jeszcze nie mam (ale z pewnością udam się szybko do jakiegoś sklepu ogrodniczego - nie obrabuję przecież berbecia z pobliskiej piaskownicy ;) ), przez co wracałem dziś z czarnymi szponami przesady jako środka wyrazu zanim mnie licentia poetica nie pobiła - na szczęście strumień świadomości nie takim chojraczkom daje radę ;)
Geocaching - postanowiłem się dziś znowu w to zabawić. Wczoraj jednak usunąłem najpierw 362 punkty geocache, które załadowałem do Garmina - po zabawie w mieście stwierdziłem, że to nie dla mnie. Za dużo ludzi, za długo trzeba czekać, albo wybierać się o porach, o jakich ja nie bardzo mogę. Postanowiłem zostać więc geokeszystą podmiejskim, leśnym, odludnym itd. ;) Dzięki temu znalazłem dzisiaj w spokoju i ciszy trzy skrzynki ze skarbami - żeby było zabawniej to we wszystkich tych miejscach byłem już wielokrotnie :)
Wyjechałem zaraz po ósmej. Znowu telepałem się sławetną ostatnio drogą rowerową do Tanowa. Droga jest prawie skończona i tak pewnie pozostanie na zawsze - fragment ostatniego odcinka jest na zdjęciu poniżej. Cudnie wysprzątany. Jestem też ciekaw, kiedy postawią stosowne znaki, żeby kierowcy wiedzieli, że w okolicach zakrętu do Polic mogą się spodziewać rowerzystów przejeżdżających przez drogę...
Rześko dojechałem do miejsca, gdzie wg. legendy zaciukano Barnima II - stoi tam krzyż, jest kamień i odrzutowe muchy. Swoją drogą, kiedy czytam w Wikipedii, że księcia zabito między Stolcem a Myśliborzem Wlk. to mam wielorakie skojarzenia...
Z wygnania szybko powróciłem do kraju, żeby poznać drogę, której jeszcze kółka mojego roweru - ja właściwie również - nie poznały. Droga do Poddymina, która kusiła mnie wiele razy. Drogą tą dojechałem do Zalesia, niestety trochę zbyt wcześnie skręciłem, ale przez to poznałem leśne ostępy i swojskie wertepy :)
Jak widać na zdjęciach, niektóre miejsca były nieprzejezdne - prowadziłem rower. A wystarczyłoby skręcić nieco później ;)
Tu już dojeżdżam do Zalesia:
A to już miejsce, w pobliżu którego odnalazłem ostatni dzisiaj skarb :)
Dodam też, że była to - w odróżnieniu od mordu założycielskiego - jazda założycielska podczas której oprócz ubrania założyłem "Klub Skórzanego Siodełka". Klub nazywa się tak tylko dlatego, że to ładna nazwa. Owszem, myślałem też o "Pearl Jam", "Alice In Chains", "Black Label Society" itp. ale niestety są one już zajęte. Jest to jednoosobowy klub rowerowy, którego zadaniem jest jeździć z taką prędkością z jaką ja jeżdżę i swobodnie poznawać świat. Owszem, dopuszcza się momenty, kiedy można nic nie poznawać, ale to musi być naprawdę dobry alkohol. Mianowałem się od razu prezesem oraz wiceprezesem, żeby mogły się jakoś odbywać ewentualne obrady i to właściwie wszystko - poza tym nic nie ulegnie zmianie ;)
PS.
Właśnie uratowało mi życie proste Ctrl-A i Ctrl-C przed kliknięciem na "Zapisz" oraz Ctrl-V. Inaczej ta historia byłaby znacznie krótsza, bo wpis diabli wzięli. (Ciekawe, czyja to sprawka? Jurek, czy czy Barni? ;) ) Hm, może źle się stało? ;)
Geocaching - postanowiłem się dziś znowu w to zabawić. Wczoraj jednak usunąłem najpierw 362 punkty geocache, które załadowałem do Garmina - po zabawie w mieście stwierdziłem, że to nie dla mnie. Za dużo ludzi, za długo trzeba czekać, albo wybierać się o porach, o jakich ja nie bardzo mogę. Postanowiłem zostać więc geokeszystą podmiejskim, leśnym, odludnym itd. ;) Dzięki temu znalazłem dzisiaj w spokoju i ciszy trzy skrzynki ze skarbami - żeby było zabawniej to we wszystkich tych miejscach byłem już wielokrotnie :)
Wyjechałem zaraz po ósmej. Znowu telepałem się sławetną ostatnio drogą rowerową do Tanowa. Droga jest prawie skończona i tak pewnie pozostanie na zawsze - fragment ostatniego odcinka jest na zdjęciu poniżej. Cudnie wysprzątany. Jestem też ciekaw, kiedy postawią stosowne znaki, żeby kierowcy wiedzieli, że w okolicach zakrętu do Polic mogą się spodziewać rowerzystów przejeżdżających przez drogę...
Rześko dojechałem do miejsca, gdzie wg. legendy zaciukano Barnima II - stoi tam krzyż, jest kamień i odrzutowe muchy. Swoją drogą, kiedy czytam w Wikipedii, że księcia zabito między Stolcem a Myśliborzem Wlk. to mam wielorakie skojarzenia...
Z wygnania szybko powróciłem do kraju, żeby poznać drogę, której jeszcze kółka mojego roweru - ja właściwie również - nie poznały. Droga do Poddymina, która kusiła mnie wiele razy. Drogą tą dojechałem do Zalesia, niestety trochę zbyt wcześnie skręciłem, ale przez to poznałem leśne ostępy i swojskie wertepy :)
Jak widać na zdjęciach, niektóre miejsca były nieprzejezdne - prowadziłem rower. A wystarczyłoby skręcić nieco później ;)
Tu już dojeżdżam do Zalesia:
A to już miejsce, w pobliżu którego odnalazłem ostatni dzisiaj skarb :)
Dodam też, że była to - w odróżnieniu od mordu założycielskiego - jazda założycielska podczas której oprócz ubrania założyłem "Klub Skórzanego Siodełka". Klub nazywa się tak tylko dlatego, że to ładna nazwa. Owszem, myślałem też o "Pearl Jam", "Alice In Chains", "Black Label Society" itp. ale niestety są one już zajęte. Jest to jednoosobowy klub rowerowy, którego zadaniem jest jeździć z taką prędkością z jaką ja jeżdżę i swobodnie poznawać świat. Owszem, dopuszcza się momenty, kiedy można nic nie poznawać, ale to musi być naprawdę dobry alkohol. Mianowałem się od razu prezesem oraz wiceprezesem, żeby mogły się jakoś odbywać ewentualne obrady i to właściwie wszystko - poza tym nic nie ulegnie zmianie ;)
PS.
Właśnie uratowało mi życie proste Ctrl-A i Ctrl-C przed kliknięciem na "Zapisz" oraz Ctrl-V. Inaczej ta historia byłaby znacznie krótsza, bo wpis diabli wzięli. (Ciekawe, czyja to sprawka? Jurek, czy czy Barni? ;) ) Hm, może źle się stało? ;)