- Kategorie bloga:
- 100 km i więcej.28
- 200 km i więcej.1
- 51 - 79 km.96
- 80 - 99 km.35
- Bory Tucholskie 2009.12
- Bory Tucholskie 2011.7
- Geocache.1
- Litwa 2010.8
- Mapy z GPS.44
- Niemcy.117
- Okolice Szczecina.328
- Poj.Krajeńskie-Bory Tucholskie 2.7
- Polska Egzotyczna 2007.12
- Słubice i okolice.112
- Suwalska Trzydniówka.5
- Suwalszczyzna 2006.6
- Suwalszczyzna-Podlasie 2008.9
- Weekendowa wyprawa 2005.3
- Wyprawa 1 2006.10
- Wyprawy.52
Blog rowerowy. Aktualizowany od przypadku do przepadku. Spostrzegawczość jest ważna. Nie wiąż się z nim, jeśli nie lubisz dłuższej rozłąki. Zanim zaczniesz czytać zapoznaj się ze znaczeniem słów: ironia i sarkazm ;)
Wyprawa na Litwę - dzień trzeci, czyli nareszcie Litwa!
Wtorek, 20 lipca 2010 | dodano:26.07.2010 Kategoria 80 - 99 km, Litwa 2010, Wyprawy
Km: | 84.11 | Km teren: | 32.00 | Czas: | 05:46 | Km/h: | 14.59 |
Pr. maks.: | 40.30 | Temperatura: | 28.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | 1544kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Wszystkie zdjęcia z wyprawki
Wstałem o 5:15, przygotowałem śniadanie, nie mogłem jednak zwinąć namiotu, był mokry od porannej rosy. Rozwiesiłem mokry tropik na siatce, żeby szybciej wysechł i czekałem. W końcu udało mi się wyjechać około 7. Pożegnałem gościnne gospodarstwo i ruszyłem przez las w kierunku granicy.
Dojechałem do szerokiej szutrówki biegnącej z Berżnik do granicy litewskiej - dało się nią całkiem wygodnie jechać.
Na granicy z Litwą było dwóch naszych strażników.
Litwo! Przybywam rozjeździć Twoje szutrówki, wyspać się w Twoich lasach i uprowadzić córę Twą Stumbro Starkę!! ;)
Pomachaliśmy sobie, ja zrobiłem zdjęcie pod tablicą graniczną i pojechałem dalej.
Zaczęła się tam dość kamienista droga jednak po niespełna 2 km zamieniła się w asfalt, którym przez Kalviai dotarłem do Kapčiamiestis (Kopciowo). Zamierzałem zrobić tam pierwsze zakupy w sklepie - próbowałem najpierw sam odnaleźć wodę niegazowaną, ale wszystkie butelki jakie brałem do ręki miały napis "gazuotas". Podszedłem więc do lady powiedziałem "dzień dobry, laba dena, vandua negazuotas?". Kobieta bez problemów podała mi to, o co pytałem... okazało się jednak później, że dostałem wodę ze źródeł druskiennickich. Woda jak woda, pewnie zdrowa, ale nie nadaje się do picia w takich ilościach w jakich jest to potrzebne przy takich temperaturach na rowerze. Nie dotarło to do mnie niestety zbyt szybko, po drodze zdążyłem kupić jeszcze dwie dwulitrowe butla, miałem więc tego świństwa sześć litrów... Nad smakiem nie będę się rozwodził - dodam tylko, że wywoływał odruch wymiotny ;)
Zrobiłem zdjęcia miejscowemu kościołowi i pojechałem starając się odnaleźć wyjazd na szutrówkę biegnącą do granicy. Całkiem przyjemnie się nią jechało choć był już upał a co jakiś czas przejeżdżał samochodem jakiś tuman, który wznosił homonimy.
Nie wiedziałem wtedy jeszcze, czy dojadę szutrówką do Varviškė (Warwiszki), czy skręcę wcześniej do Białej Hańczy (Baltoji Ančia). Zdecydowałem się w końcu na ten drugi wariant. Początkowo była tam również szutrówka, wreszcie zaczęły się jednak typowo leśne drogi - nie dało się tam jechać z takim bagażem szybciej niż 11-12 km/h, nie wymagało to jednak jakiegoś niesamowitego wysiłku, nie kurzyło się i był cień.
Po drodze spłoszyłem dwa zające aż zobaczyłem sarnę, która stanęła jak wryta i pozwoliła mi pstrykać zdjęcia do woli. Nie mogłem niestety użyć dużego zooma, było zbyt ciemno.
Czasem tak patrzymy i nic nie widzimy... ;)
A wystarczy po prostu spojrzeć inaczej :)
Piękna była jazda przez ten las. Po drodze widziałem tylko jakąś zagubioną leśną osadę, zapewne Macevičiai.
Dojechałem wreszcie do elektrowni wodnej na Białej Hańczy.
Potem wjechałem ponownie w las, tym razem jechałem wzdłuż rzeczki Seiry.
Znalazłem się w końcu na odkrytym terenie i pomiędzy Gurgonys i Krivonys napotkałem szutrówkę. Tym razem była to szutrówka, że niech ją szlag - tak męcząca tarka, że chyba nigdy wcześniej po takiej nie jechałem. Było to na szczęście tylko parę kilometrów i znalazłem się w Gerdašiai na asfalcie. Z mapy wynikało, że asfalt będzie już aż do Druskiennik (Druskininkai), czyli zostało mi do tego uzdrowiska już tylko około 18 km, więc wysłałem kolejną informację Kajmanowi, bo cały czas (jak się okazało błędnie) byłem przekonany, że zdążyli się już przenieść na camping do Druskiennik.
Do Druskiennik nie wjeżdżałem - zrobiły na mnie wrażenie dużego miasta, do tego zniechęcił mnie most nad Niemnem, który był w tak fatalnym stanie (do tego jeździło tam mnóstwo samochodów zarówno ciężarowych jak osobowych), że pstryknąłem tylko parę fotek rzece i pojechałem dalej.
W miejscowości Ratnyčia zrobiłem zdjęcie świątynii i zawitałem do kolejnego sklepu. W środku siedziały dwie kobiety - kiedy tylko usłyszały polskie "dzień dobry" jedna z nich "przejęła" ze mną kontakt - jak się okazało świetnie mówiła po polsku. Poprosiłem o nalanie do butelek wody z kranu (potrzebowałem do mycia w lesie) a przy okazji spytałem jak to powiedzieć, gdybym trafił na kogoś kto mówi wyłącznie po litewsku. Pani pouczyła mnie, że brzmi to "wadua isz krana" :D Kupiłem tam też piwo Baro, które bardzo mi smakowało. Na Litwie jest dużo rodzajów piwa z zawartością alkoholu poniżej lub około 5% - u nas ciężko o coś takiego, a przecież kiedyś Żywiec i inne miały po 4% z kawałkiem :(
Pojechałem w kierunku Latežeris i Kabeliai, a po drodze zadzwonił do mnie Kajman i tym razem konkretnie się już umówiliśmy - całe szczęście. Okazało się, że gdyby nie ten telefon wyjechałbym chyba trochę za daleko ;)
Przed Kabeliai wyszukałem miejsce na nocleg w lesie, na dziko. Zbliżał się koniec kolejnego, pięknego dnia...
Wyprawa na Litwę - dzień drugi, czyli przepiękny, nudny dzień :)
Poniedziałek, 19 lipca 2010 | dodano:26.07.2010 Kategoria 51 - 79 km, Litwa 2010, Wyprawy
Km: | 60.82 | Km teren: | 30.00 | Czas: | 03:51 | Km/h: | 15.80 |
Pr. maks.: | 33.80 | Temperatura: | 35.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | 1107kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Wszystkie zdjęcia z wyprawki
Tego dnia nie musiałem wcześnie wstawać - i tak musiałem zawitać do salonu Orange oraz jakiejś kafejki internetowej. Wstałem więc po siódmej i zanim wyszedłem zdążyłem dłuższą chwilę porozmawiać z kobietą, która wynajęła mi pokój. Tak dokładniej to wyglądało to jakby udostępnili mi do spania swój "salonik", a wszyscy wynieśli się na piętro jednorodzinnego domku. Nasłuchałem się na temat problemów z pracą, o tym jak nisko jest na tych terenach opłacana, w jakich kiepskich warunkach się pracuje. Dziwnie się tego trochę słuchało biorąc pod uwagę, że opowiadała to właścicielka domku, ale to przecież nie znaczy, że była to nieprawda. Kobieta sprząta bank za 250 zł miesięcznie... Do tego właśnie złapała sprzątanie domków, jeszcze nie wie ile za to dostanie. Syn pracuje przy produkcji łodzi w tragicznych warunkach, o których jakoś dziwnie nie dowiaduje się inspekcja pracy.
Ok, potem poszedłem do miasta i udało mi się odzyskać numer telefonu. Przede mną był facet, któremu przydarzyło się to samo (Augustów, mnóstwo urlopowiczów, takich spraw są pewnie dziesiątki. A pijaczki w parku, w centrum miasta tylko siedzą i obserwują... ;) ), biedak jednak liczył na więcej. Myślał, że wraz z nową kartą SIM dostanie też telefon... ;)
Popędziłem stamtąd do kafejki, przepisałem z maila nr telefonów do Kajmana i Niradhary, przy okazji zdziwiły mnie ceny w kafejce - raczej w takich miejscach nie bywam, ale z reguły płaci się (płaciło?) parę złotych za godzinę. Tutaj była złotówka za 10 minut, co akurat dla mnie było korzystne, bo spokojnie się w tym czasie zmieściłem ;)
Pozostał jeszcze zakup litów, co również udało się dość szybko załatwić i mogłem myśleć o wyjeździe. Niestety, te wszystkie sprawunki opóźniły wyjazd i nastąpiło to już dobrze po 11. Z Augustowa pojechałem najpierw szosą w kierunki na Suwałki (swoją drogą nie napisałem, że wczoraj widziałem jadących również w tym kierunku dwóch sakwiarzy. To było dokładnie 18 lipca, gdzieś po godzinie 13, jeden z nich miał rowerową przyczepkę. Oczywiście pomachaliśmy sobie ;) ). Skręciłem z niej dość szybko w kierunku lasu na Strękowiznę. Przez las jechało się dość przyjemnie, bo w cieniu, zdarzały się jednak potężne kałuże i błocko po deszczach, więc czasem był to niezły slalom.
W miejscowości Danowskie wyjechałem w końcu na szosę i dotarłem do nastrojowej wioseczki - Monkinie.
Stamtąd do Bryzgla, potem szosą, po której lewej stronie znajduje się jez. Wigry. Niestety przegapiłem w tym roku punkt widokowy, z którego zwykle starałem się zerknąć na jezioro.
Potem Krusznik i już droga gruntowa w okolicy Czerwonego Krzyża - tu się na chwilę zatrzymałem pod wiatą i postanowiłem wykorzystać jeden z wielu posiadanych słoików obiadowych ;) Przy okazji wysłałem sms-a do Kajmana, który po chwili oddzwonił i wstępnie umówiliśmy się na wspólną jazdę na pojutrze.
Jeszcze trochę przez las i asfaltem do miejscowości Giby.
Stąd skierowałem się do Zelwy - początkowo planowałem tam nawet nocleg w lesie, postanowiłem jednak podjechać maksymalnie blisko granicy. Cały czas prowadził mnie GPS trasą zaplanowaną jeszcze w Szczecinie - mimo, że jechałem drogami leśnymi, gruntowymi nie było żadnych problemów z orientacją.
Minąłem jez. Zelwa - nie wiem, czy ja mam takie szczęście, czy też to po prostu mniej popularny rejon suwalszczyzny, ale nad tym jeziorem zawsze jest spokój, niezbyt wielu ludzi.
Przy drodze jest tam mini-skansen, więc jak zwykle zrobiłem tam parę zdjęć.
Dalej przez Wigrańce, skręt na mniejszą drogą na Suworowo...
Tu zacząłem się już zastanawiać nad noclegiem - przez chwilę dywagowałem, czy może jednak już dzisiaj przejechać na Litwę, stwierdziłem jednak, że parę km mnie nie zbawi, a do tego zaczynał się tutaj rezerwat, w pobliżu była leśniczówka. Na mapie zobaczyłem pole namiotowe i postanowiłem je odnaleźć - skoro nie muszę ryzykować to nie będę :)
W okolicy, gdzie spodziewałem się znaleźć pole namiotowe ujrzałem zabudowania, więc podjechałem żeby się czegoś więcej dowiedzieć na temat lokalizacji. Naprzeciw wyszedł sympatyczny facet, luzak, który stwierdził, że nic o polu namiotowym w pobliżu nie wie, ale jeśli chcę to mogę się spokojnie rozbić u niego na boisku do siatkówki. Nawet się nie zastanawiałem - boisko było równiutkie, trawa tylko lekko podstrzyżona, więc powinna spełniać rolę materaca... Zostałem :)
Rozbiłem namiot, przygotowałem kolację. Na czystym niebie wisiał ładny księżyc, wszystko wydawało się wreszcie pozytywnie układać...
To był chyba najnudniejszy dzień, jednak po poprzednim, przepełnionym nieciekawymi wydarzeniami było to coś, czego potrzebowałem :)
Wyprawa na Litwę - dzień pierwszy, czyli niespodziewany natłok problemów
Niedziela, 18 lipca 2010 | dodano:25.07.2010 Kategoria 80 - 99 km, Litwa 2010, Wyprawy
Km: | 80.45 | Km teren: | 35.00 | Czas: | 05:30 | Km/h: | 14.63 |
Pr. maks.: | 31.00 | Temperatura: | 30.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | 1515kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Wszystkie zdjęcia z wyprawki
Obładowanym rowerem jadę na stację Szczecin Główny. Plan jest następujący - po dojechaniu do Ełku, wyjechać z miasta, skręcić do wsi Przykopka i tam około godziny 22 rozbić namiot. Niestety, po dojechaniu do Świdwina, po ledwie dwóch godzinach jazdy szykuje się postój - była tam nawałnica, padały nawet określenia "trąba powietrzna", która połamała drzewa,powrzucała je na tory i trzeba poczekać aż trasa zostanie oczyszczona. Oczywiście nikt nic nie wiedział "na pewno" i wstępne oświadczenie kierownika pociągu, że potrwa to "godzinę, może dwie" można było spokojnie między bajki włożyć.
Godzinę ludzie potrafili jeszcze spokojnie posiedzieć na miejscu, potem każdy próbował się czegoś dowiedzieć na własną rękę, ludzie którzy pragnęli zachować we własnych oczach swój obraz jako osoby przedsiębiorczej próbowali załatwić inny transport, zaczynali zwracać bilety, a im więcej mijało czasu tym większa gromadka próbowała "upolować" konduktora, który już stosował zabawne wybiegi byleby tylko wymknąć się rozzłoszczonej gawiedzi. Gawiedzi trudno się dziwić, ale konduktorowi również - były tam dwie babcie. Jedna przyszła i dramatycznym tonem "nastukała" mu za czerwonych. Druga zrobiła praktycznie to samo, ale z uwagą, że za czerwonych to było dobrze, teraz to potrafią tylko kasę brać... W gruncie
rzeczy mogła to być ta sama babcia, może się przebrała, żeby wyrzucić z siebie podwójną frustrację ;)
Jak się okazało opóźnienie osiągnęło nie jedną godzinę, dwie, trzy lub cztery, ale SIEDEM! :) Kiedy ruszaliśmy wiedziałem już, że cały plan pierwszego dnia mogę o kant (...) rozbić.
Jedyne co mogę zrobić to wysiąść i od razu jechać. Kompletnie niewyspany wysiadłem w Ełku o 4:30. Wsiadłem na rower, GPS-owi kazałem nawigować zgodnie z trasą ustaloną jeszcze w domu, a którą jechałem 4 lata wcześniej... Ledwie wyjechałem z Ełku, kiedy można było usłyszeć pierwsze, odległe grzmoty. Niestety, nie minęło parędziesiąt minut i burza, która wydawała się być cały czas gdzieś z boku, w końcu mnie dopadła - w Chełchach. Nie ma tam żadnego lasu, żeby się schronić, teren odkryty z samotnymi drzewami przy szosie, do tego rzeczka. A tu pioruny wokół mnie zaczynają tańczyć, ulewa się wzmaga. Pomyślałem, że nie ma już innej możliwości - pukam do jakiegoś domu. Po chwili pojawia się tylko pies, który szczerzy zęby. Dobrze, że jest płot ;)
Kawałek odjeżdżam, ale sytuacja jest jeszcze gorsza więc "opukuję" kolejny dom. Po chwili słyszę, że ktoś się wewnątrz rusza, otwierają się drzwi, w nich stoi dziewczyna w halce i z nieprzytomnym, pytającym wzrokiem pt. "jak chcesz umrzeć?". Szybko wyjaśniam sytuację - w Chełchach nastąpił ogólnoświatowy kataklizm, który zagraża mojemu życiu i albo mnie uratuje albo będę ją ścigać wszyscy, którzy oglądali "Avatara", "2012" oraz "Muminki". Wpuszcza mnie do domu. Okazuje się, że jest jeszcze mąż i dziecko. Brakuje za to prądu. Są naprawdę
mili i pozwalają mi samemu zadecydować, czy już można jechać, czy może lepiej zaczekać.
Ruszam dalej podczas pierwszej dłuższej przerwie od burzy - owszem, grzmiało potem jeszcze w oddali, ale burza musiała na szczęście pójść dalej. Wyjeżdżając z ich domu zapomniałem włączyć GPS i teraz musiałem ręcznie uzupełnić parokilometrowy fragment trasy. Uświadamiam też sobie potem (serio, kompletnie nie zwróciłem na to uwagi wcześniej :) ), że obudziłem tych ludzi około 5:30 :))
Zatrzymuję się jeszcze po niedługiej chwili w następnej wiosce, w Babkach Gąseckich, przy elektrowni wodnej - na ganku siedzi akurat facet, który się nią opiekuje, ucinamy krótką pogawędkę, on przy okazji wskazuje drogę zabłąkanym kierowcom, których policja kierowała objazdem, bo wichura pozwalała drzewa na drogę do Augustowa... Na szczęście potem wygląda słońce, jest coraz ładniej, przejeżdżam przez Cimochy, Raczki, dojeżdżam do Dowspudy, gdzie nieco krócej niż zwykle oglądam ruiny pałacu Paca.
Słyszę jak czwórka turystów przytacza słynne powiedzenie "wart Pac pałaca, a pałac Paca", a że jestem na ten temat świeżo wyedukowany przez Kajmana i własny przewodnik po Litwie, szybko ruszam do akcji i uświadamiam, że najprawdopodobniej nie chodzi o ten pałac, ale o pałac, który kiedyś był w Jeźnie oraz innego Paca... Turyści chętnie słuchają, zapisują informacje z mojego przewodnika - chcą pojechać do Jezna, żeby pacnąć dwa pałace jednym pacem...
Żegnamy się i ruszam w kierunku Świętego Miejsca, czyli miejsca, w którym Jaćwingowie czcili kiedyś swoje bóstwa i z tego względu postarano się o niepogańską metrykę tego miejsca ;)
Tym razem było tam niestety trochę ludzi, byli też spotkani wcześniej w Dowspudzie turyści :)
Pobrodziłem jednak trochę w wodzie Rospudy, ochłodziłem się przed dalszą jazdą.
Była tam też kilkudziesięcioosobowa grupa rowerzystów z jakiejś uczelni - mijaliśmy się potem po drodze, bo opiekun poprowadził ich dłuższą trasą, a ja pojechałem najpierw szlakiem pieszym przez co wyprzedziłem ich. Potem była zabawa na męczącej miejscami szutrówce prowadzącej do Szczebry. Tam jak zwykle przejechałem zaledwie paręset metrów słynną augustowską "tirówką" i skręciłem w prawo, żeby przez las podjechać bliżej Augustowa - nie najlepsza droga, trochę piasków, ale zawsze to lepsze niż tłuczenie się obok sznura pojazdów.
W Augustowie najpierw odwiedzam bar "Ptyś" - wygląda teraz inaczej, nowocześniej, ale ceny podobne jak kiedyś - tanio. Zjadam obiad. Czuję, że lepiej będzie poszukać tutaj jakiejś kwatery, bo po pechowej, trwającej 18 godzin jeździe pociągiem, kompletnie nieprzespanej nocy, porannej burzy dalsza jazda
byłaby niepotrzebną walką o kilometry. Z informacji turystycznej biorę spis kwater i próbuję je zlokalizować. W końcu chcę wyjąć telefon... I okazuje się, że go nie ma. Włączam GPS na trackback i jadę z powrotem tą samą trasą przez Augustów próbując wypatrzeć, czy gdzieś nie leży... Naiwniak. Kupuję w kiosku starter i próbuję do siebie zadzwonić - po chwili wszystko jasne. Nawet, jeśli ktoś mi telefonu nie ukradł tylko znalazł to już zdążył wyciągnąć kartę SIM. Trochę zbyt wiele przygód jak na początek wyprawy...
Szybko blokuję przez telefon kartę SIM, bo mam abonament, ale co dalej? To niedziela, nic więcej nie załatwię. Na wszelki wypadek dokupuję doładowanie, porządne doładowanie do posiadanego obecnie numeru "na kartę", przez co dodatkowo blokuję sobie pewną ilość gotówki. Niestety, w takich sytuacjach warto najpierw przemyśleć dokładniej sytuację... Z drugiej strony jedyny czynny w okolicy kiosk, w którym doładowanie mogę kupić będzie zaraz zamknięty, a czy uda mi się kupić doładowanie później...? Mogłem postąpić inaczej, ale wyszło jak wyszło. Udało mi się jeszcze załatwić kwaterę dzięki sympatycznej dziewczynie w kiosku - dzięki GPS-owi nie musiałem dopytywać się o drogę tylko wpisałem adres i bez przeszkód dojechałem na miejsce.
Potem szybkie telefony do rodziny, i zastanawianie się - co dalej. Przyznam, że po tak pechowym początku bardzo różne myśli chodziły mi po głowie. Ostatecznie postanowiłem jednak kontynuować jazdę - trudno, najwyżej nieco skrócę trasę, ale przecież zbyt długo czekałem na to, żeby sobie pojeździć po Litwie :)
Nakreśliłem więc plan na dzień następny - odzyskanie numeru u operatora, wizyta w kafejce internetowej, żeby przepisać numery telefonów Kajmana i Niradhary, z którymi miałem się przecież na Litwie spotkać oraz zakup Litów. Już z nieco lepszymi myślami położyłem się spać...
Skutki burzy, tu akurat nie jest aż tak źle ;)
Dowspuda, ruiny pałacu Paca:
Droga do uroczyska Jaćwingów znanego jako "Święte Miejsce":
Droga do Szczebry:
Powrót z wyprawki po Litwie :)
Sobota, 17 lipca 2010 | dodano:25.07.2010 Kategoria Litwa 2010
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | Km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Wróciłem w nocy, bo pociąg miał... tym razem "tylko" 2 godziny opóźnienia z dokładnie takiego samego powodu z jakiego w tamtą stronę spóźniony był o godzin 7 ;)
Wyjazd trwał nieco krócej niż zamierzałem (o jakieś 2 dni), ale takie zmiany to w końcu rzecz normalna - przyznam, że ostatnie 2 dni dały mi nieźle w kość ze względu na niesamowite upały, a kto śledził na blipie ten wie jakie są inne przyczyny. Jednak nawet gdybym przejechał dokładnie zaplanowaną trasę to i tak pewnie miałbym tam ochotę wrócić :)
Dokładniejsze relacje napiszę później, a na razie ogólna mapka trasy plus link do albumu ze zdjęciami. Uprzedzam, jest tam chyba stanowczo zbyt wiele zdjęć, których głównym motywem jest droga :)
Wyjazd trwał nieco krócej niż zamierzałem (o jakieś 2 dni), ale takie zmiany to w końcu rzecz normalna - przyznam, że ostatnie 2 dni dały mi nieźle w kość ze względu na niesamowite upały, a kto śledził na blipie ten wie jakie są inne przyczyny. Jednak nawet gdybym przejechał dokładnie zaplanowaną trasę to i tak pewnie miałbym tam ochotę wrócić :)
Dokładniejsze relacje napiszę później, a na razie ogólna mapka trasy plus link do albumu ze zdjęciami. Uprzedzam, jest tam chyba stanowczo zbyt wiele zdjęć, których głównym motywem jest droga :)
.
Piątek, 16 lipca 2010 | dodano:29.07.2010
Km: | 33.55 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:57 | Km/h: | 17.21 |
Pr. maks.: | 34.60 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Przez Ostoję - Rajkowo do pracy - ostatni raz przed wyjazdem na Litwę :)
Piątek, 16 lipca 2010 | dodano:16.07.2010 Kategoria Okolice Szczecina
Km: | 23.58 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:12 | Km/h: | 19.65 |
Pr. maks.: | 37.50 | Temperatura: | 28.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | 456kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Ostatnia taka przejażdżka przed wyprawką. Prognozy wskazują, że pierwsza noc i pierwszy dzień powinny być pogodne, ale dalej może być różnie. Dzisiaj jeszcze ostateczne pakowanie, ważenie, a jutro wyjazd :)
Przedostatnie przygotowania
Czwartek, 15 lipca 2010 | dodano:15.07.2010
Km: | 15.34 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:50 | Km/h: | 18.41 |
Pr. maks.: | 37.50 | Temperatura: | 28.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | 305kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Ostatnie zakupy przed wyjazdem. Zdjąłem też i "wyszejkowałem" i nasmarowałem łańcuch - to niesamowite jak po tej czynności zawsze łańcuch płynnie przeskakuje z trybu na tryb, jak nagle idealnie zaczynają chodzić przerzutki :)
Kości zostały ostatecznie rzucone - kupiłem bilet, więc dokładnie znam datę wyjazdu, a także to, że 18 lipca koła zaczną się kręcić na poważnie ;)
Kości zostały ostatecznie rzucone - kupiłem bilet, więc dokładnie znam datę wyjazdu, a także to, że 18 lipca koła zaczną się kręcić na poważnie ;)
Do pracy przez Ostoję - Rajkowo
Środa, 14 lipca 2010 | dodano:14.07.2010 Kategoria Okolice Szczecina
Km: | 22.96 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:05 | Km/h: | 21.19 |
Pr. maks.: | 35.20 | Temperatura: | 22.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | 460kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Poranny wypot rowerowy ;)
Pierwsze ważenie ;)
Wtorek, 13 lipca 2010 | dodano:13.07.2010
Km: | 8.69 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:28 | Km/h: | 18.62 |
Pr. maks.: | 29.50 | Temperatura: | 29.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | 389kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Pierwsze ważenie nieco mnie przeraziło, bo już wyszło około 40 kg, a nie uwzględniłęm jeszcze butelek z piciem i wody do gotowania oraz mycia (to ostatnie oczywiście dopiero pod koniec dnia, kiedy już będzie wiadomo, że w pobliżu noclegu nie można liczyć na wodę) :) Tyle, że w tym roku zabieram całe mnóstwo jedzenia. Właściwie wystarczy kupować tylko chleb, wodę i jakieś kalorie w batonach, bo nawet obiadów mam na pięć dni ze sobą :) Oczywiste jest też, że jedzenia będzie ubywać, więc waga będzie maleć. Cóż, leśne życie wymaga wyrzeczeń ;)
Montaż low-ridera :)
Poniedziałek, 12 lipca 2010 | dodano:12.07.2010
Km: | 11.12 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:33 | Km/h: | 20.22 |
Pr. maks.: | 33.20 | Temperatura: | 33.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | 221kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Wyjazd na Litwę coraz bliżej, więc powoli wszystko przygotowuję, sprawdzam itp.