- Kategorie bloga:
- 100 km i więcej.28
- 200 km i więcej.1
- 51 - 79 km.96
- 80 - 99 km.35
- Bory Tucholskie 2009.12
- Bory Tucholskie 2011.7
- Geocache.1
- Litwa 2010.8
- Mapy z GPS.44
- Niemcy.117
- Okolice Szczecina.328
- Poj.Krajeńskie-Bory Tucholskie 2.7
- Polska Egzotyczna 2007.12
- Słubice i okolice.112
- Suwalska Trzydniówka.5
- Suwalszczyzna 2006.6
- Suwalszczyzna-Podlasie 2008.9
- Weekendowa wyprawa 2005.3
- Wyprawa 1 2006.10
- Wyprawy.52
Blog rowerowy. Aktualizowany od przypadku do przepadku. Spostrzegawczość jest ważna. Nie wiąż się z nim, jeśli nie lubisz dłuższej rozłąki. Zanim zaczniesz czytać zapoznaj się ze znaczeniem słów: ironia i sarkazm ;)
Dzień piąty. Ostatni.
Czwartek, 19 lipca 2012 | dodano:15.07.2013 Kategoria Suwalska Trzydniówka
Km: | 21.20 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:28 | Km/h: | 14.45 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Mapka z ostatniego dnia:
Ponieważ jest niezbyt imponująca, poniżej mapka całej podróży. Nie wyszło to niestety tak jak chciałem, ale... ile ja bym dał, żeby w dalszym ciągu móc sobie choćby tak pojeździć po tamtych terenach. Cóż, może kiedyś się jeszcze uda :)
Minął rok i teraz widzę, że do wpisu z poprzedniego dnia nie wrzuciłem fotek, które tam powinny być. Z drugiej strony - ten ostatni był tak krótki, że może warto go wzbogacić fotografiami z dnia poprzedniego chociaż - jak się miało okazać - ostatniego dnia miał miejsce gwóźdź programu.
Zabudowania gospodarstwa agroturystycznego Hamulka:
Przesławny świeronek, w którym spałem :)
Żurawie, które mogłem podziwiać po wyjściu z chatki... chociaż musiałem dobrze wytężyć wzrok :)
Wnętrze świeronka:
Łasy na pieszczoty pies :)
Wszystkie fotki :)
Tego dnia dojechałem po prostu do Dąbrowy Białostockiej. Zjadłem tam obiad. Wszystko w asyście ołowianych chmur i fatalnych prognoz. Pomyślałem, że w tym roku chyba nie ma sensu tak się mordować - to ma być urlop, wypoczynek, a nie jazda bez względu na każdą pogodę. Sprawdziłem pociągi i postanowiłem wracać przez Warszawę.
To było długie i nudne oczekiwanie. Kiedy pociąg wreszcie przyjechał nastąpił GWÓŹDŹ programu. Gwoździem był konduktor. Nie wiedziałem, z której strony będzie wagon rowerowy i stanąłem niestety w złym miejscu - musiałem się przespacerować przez całą długość pociągu. W tym czasie wszyscy już wsiadali. Oparłem rower o budynek stacji i zacząłem odczepiać oraz nosić sakwy - oczywiście wszystko już było wcześniej przygotowane do jak najszybszego wrzucenia do pociągu, ale nagle usłyszałem, że konduktor wydziera się na mnie. Na pierwsze jego popędzające słowa zareagowałem jeszcze normalnie: "przecież widzi pan, że się śpieszę". Dla niego było to jednak za mało, więc zaczął krzyczeć, że zaraz odjedzie. Ponieważ miałem już wtedy ponad połowę bagażu w pociągu, więc krzyknąłem, że to będzie zwykła kradzież oraz bardziej bezpośrednio "a Ty będziesz zwykłym złodziejem", co - musicie mi uwierzyć - przy jego sposobie wykonywania obowiązków, było i tak łagodne. Po kolejnej uwadze krzyknąłem już tylko: "zamknij pysk, idioto!".
Wsiadłem (całość mojego załadunku, oczywiście po dojściu do tego wagonu, trwała minutę plus czas na wymianę "uprzejmości") i nieziemsko wkurzony czekałem na konduktora w wagonie rowerowym. W końcu przyszedł, zaśmiał się rzucił jakąś kolejną głupią uwagę, a ja już kompletnie przestałem się liczyć ze słowami. Wrzeszczałem na niego, on na mnie, nie pozwalałem mu dojść do słowa, co skwitował stwierdzeniem: "czy pana nikt nie uczył, że nie należy przerywać, kiedy ktoś mówi?". Niestety, źle trafił. Ja mogę nie przerywać, ale wtedy byłem tak oburzony jego postępowaniem, że wyrzuciłem z siebie tylko, co następuje: "Gówno mnie już teraz obchodzi co pan ma do powiedzenie, bo wcześniej pan pokazał, co ma pan do powiedzenia!". Nakręcaliśmy się tak wzajemnie przez ładnych parę minut, podnosiliśmy ciśnienie do granic możliwości aż nagle tak jakoś popatrzyłem na tę scenkę z zewnątrz, zobaczyłem jego pulsującą żyłkę na skroni, położyłem mu dłoń na ramieniu i powiedziałem:
"Wie pan, co? Ale po co my się tak buzujemy? Niech pan sobie cofnie tę całą sytuacją, niech pan ją sobie jeszcze raz wyobrazi - pociąg przyjeżdża, ja zaczynam się pakować, przecież mnie tak samo jak panu zależy na tym, żeby dojechać na czas do celu. Ok, krzyczy pan do mnie raz, żebym się pośpieszył, bo zaraz odjazd i na tym koniec. Ja spokojnie wsiadam, pan jest spokojny, ja również. Po co ta cała awantura? Komu to służy?"
Konduktor bardzo, bardzo mocno zdziwiony spojrzał na mnie i mówi:"no, ma pan rację... ale pan też przesadził!" Cóż, nie każdy potrafi się przyznać do błędu. Najlepsze jednak nastąpiło później - kiedy już wypisywał bilet, ja zauważyłem, że drzwi wagonu rowerowego otwierają się na środku. Ja się pakowałem przez boczne, wąskie drzwi... Wystarczyłoby, żeby ten konduktor - zamiast mnie popędzać - ruszył dupę i otworzył, tylko otworzył te drzwi, mógłbym się załadować o wiele szybciej i wygodniej. I wtedy sobie przypomniałem jak kiedyś, kiedy wracałem z wyprawki, pewien konduktor właśnie tak zrobił, to był taki sam wagon. Mało tego - tamten konduktor odbierał ode mnie bagaże i rower, żeby przyśpieszyć sprawę. I chyba nic więcej nie trzeba pisać - tamten konduktor znakomicie znalazł się na miejscu, ten był zwyczajnym dupkiem, który swoimi uwagami i wrzaskami spowodował jedynie większe opóźnienie pociągu (bo swoimi krzykami wymuszał na mnie reakcję, nie sądził chyba, że ktoś będzie pokornie słuchał takiego "darcia japy").
Ok, zapłaciłem za bilet, znalazłem miejsce w przedziale i zacząłem rozmowę z rowerzystami - była tam dwójka chłopaków wracających z jakichś mniejszych rowerowych wojaży i poznaniacy, którzy jechali przez Estonię, Łotwę i Litwę. Razem z nimi jechałem już do Poznania, z małą, niewartą już wzmianki, przygodą w Warszawie, a potem sam, dłuższą niestety drogą do Szczecina - dłuższą ponieważ była jakaś awaria i pociąg z Poznania jechał, o ile dobrze pamiętam, przez Piłę.
I to był już koniec... :)
Ponieważ jest niezbyt imponująca, poniżej mapka całej podróży. Nie wyszło to niestety tak jak chciałem, ale... ile ja bym dał, żeby w dalszym ciągu móc sobie choćby tak pojeździć po tamtych terenach. Cóż, może kiedyś się jeszcze uda :)
Minął rok i teraz widzę, że do wpisu z poprzedniego dnia nie wrzuciłem fotek, które tam powinny być. Z drugiej strony - ten ostatni był tak krótki, że może warto go wzbogacić fotografiami z dnia poprzedniego chociaż - jak się miało okazać - ostatniego dnia miał miejsce gwóźdź programu.
Zabudowania gospodarstwa agroturystycznego Hamulka:
Przesławny świeronek, w którym spałem :)
Żurawie, które mogłem podziwiać po wyjściu z chatki... chociaż musiałem dobrze wytężyć wzrok :)
Wnętrze świeronka:
Łasy na pieszczoty pies :)
Wszystkie fotki :)
Tego dnia dojechałem po prostu do Dąbrowy Białostockiej. Zjadłem tam obiad. Wszystko w asyście ołowianych chmur i fatalnych prognoz. Pomyślałem, że w tym roku chyba nie ma sensu tak się mordować - to ma być urlop, wypoczynek, a nie jazda bez względu na każdą pogodę. Sprawdziłem pociągi i postanowiłem wracać przez Warszawę.
To było długie i nudne oczekiwanie. Kiedy pociąg wreszcie przyjechał nastąpił GWÓŹDŹ programu. Gwoździem był konduktor. Nie wiedziałem, z której strony będzie wagon rowerowy i stanąłem niestety w złym miejscu - musiałem się przespacerować przez całą długość pociągu. W tym czasie wszyscy już wsiadali. Oparłem rower o budynek stacji i zacząłem odczepiać oraz nosić sakwy - oczywiście wszystko już było wcześniej przygotowane do jak najszybszego wrzucenia do pociągu, ale nagle usłyszałem, że konduktor wydziera się na mnie. Na pierwsze jego popędzające słowa zareagowałem jeszcze normalnie: "przecież widzi pan, że się śpieszę". Dla niego było to jednak za mało, więc zaczął krzyczeć, że zaraz odjedzie. Ponieważ miałem już wtedy ponad połowę bagażu w pociągu, więc krzyknąłem, że to będzie zwykła kradzież oraz bardziej bezpośrednio "a Ty będziesz zwykłym złodziejem", co - musicie mi uwierzyć - przy jego sposobie wykonywania obowiązków, było i tak łagodne. Po kolejnej uwadze krzyknąłem już tylko: "zamknij pysk, idioto!".
Wsiadłem (całość mojego załadunku, oczywiście po dojściu do tego wagonu, trwała minutę plus czas na wymianę "uprzejmości") i nieziemsko wkurzony czekałem na konduktora w wagonie rowerowym. W końcu przyszedł, zaśmiał się rzucił jakąś kolejną głupią uwagę, a ja już kompletnie przestałem się liczyć ze słowami. Wrzeszczałem na niego, on na mnie, nie pozwalałem mu dojść do słowa, co skwitował stwierdzeniem: "czy pana nikt nie uczył, że nie należy przerywać, kiedy ktoś mówi?". Niestety, źle trafił. Ja mogę nie przerywać, ale wtedy byłem tak oburzony jego postępowaniem, że wyrzuciłem z siebie tylko, co następuje: "Gówno mnie już teraz obchodzi co pan ma do powiedzenie, bo wcześniej pan pokazał, co ma pan do powiedzenia!". Nakręcaliśmy się tak wzajemnie przez ładnych parę minut, podnosiliśmy ciśnienie do granic możliwości aż nagle tak jakoś popatrzyłem na tę scenkę z zewnątrz, zobaczyłem jego pulsującą żyłkę na skroni, położyłem mu dłoń na ramieniu i powiedziałem:
"Wie pan, co? Ale po co my się tak buzujemy? Niech pan sobie cofnie tę całą sytuacją, niech pan ją sobie jeszcze raz wyobrazi - pociąg przyjeżdża, ja zaczynam się pakować, przecież mnie tak samo jak panu zależy na tym, żeby dojechać na czas do celu. Ok, krzyczy pan do mnie raz, żebym się pośpieszył, bo zaraz odjazd i na tym koniec. Ja spokojnie wsiadam, pan jest spokojny, ja również. Po co ta cała awantura? Komu to służy?"
Konduktor bardzo, bardzo mocno zdziwiony spojrzał na mnie i mówi:"no, ma pan rację... ale pan też przesadził!" Cóż, nie każdy potrafi się przyznać do błędu. Najlepsze jednak nastąpiło później - kiedy już wypisywał bilet, ja zauważyłem, że drzwi wagonu rowerowego otwierają się na środku. Ja się pakowałem przez boczne, wąskie drzwi... Wystarczyłoby, żeby ten konduktor - zamiast mnie popędzać - ruszył dupę i otworzył, tylko otworzył te drzwi, mógłbym się załadować o wiele szybciej i wygodniej. I wtedy sobie przypomniałem jak kiedyś, kiedy wracałem z wyprawki, pewien konduktor właśnie tak zrobił, to był taki sam wagon. Mało tego - tamten konduktor odbierał ode mnie bagaże i rower, żeby przyśpieszyć sprawę. I chyba nic więcej nie trzeba pisać - tamten konduktor znakomicie znalazł się na miejscu, ten był zwyczajnym dupkiem, który swoimi uwagami i wrzaskami spowodował jedynie większe opóźnienie pociągu (bo swoimi krzykami wymuszał na mnie reakcję, nie sądził chyba, że ktoś będzie pokornie słuchał takiego "darcia japy").
Ok, zapłaciłem za bilet, znalazłem miejsce w przedziale i zacząłem rozmowę z rowerzystami - była tam dwójka chłopaków wracających z jakichś mniejszych rowerowych wojaży i poznaniacy, którzy jechali przez Estonię, Łotwę i Litwę. Razem z nimi jechałem już do Poznania, z małą, niewartą już wzmianki, przygodą w Warszawie, a potem sam, dłuższą niestety drogą do Szczecina - dłuższą ponieważ była jakaś awaria i pociąg z Poznania jechał, o ile dobrze pamiętam, przez Piłę.
I to był już koniec... :)
Komentarze
Genialnie załatwiłeś sprawę z konduktorem.
Swoją drogą, to już nie pierwsza Twoja dziwna przygoda po powrocie pociągiem z tamtych okolic. Misiacz - 13:44 czwartek, 10 lipca 2014 | linkuj
Swoją drogą, to już nie pierwsza Twoja dziwna przygoda po powrocie pociągiem z tamtych okolic. Misiacz - 13:44 czwartek, 10 lipca 2014 | linkuj
Szkoda Marku, że obecnie mogę tylko przeglądać Twoje dawne wpisy a jeśli tu zaglądam, to właśnie z nadzieją, że zobaczę coś aktualnego. A jeśli Ty tu zaglądasz, to pozdrawiam Ciebie serdecznie - Janusz
jotwu - 07:21 wtorek, 6 sierpnia 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!