- Kategorie bloga:
- 100 km i więcej.28
- 200 km i więcej.1
- 51 - 79 km.96
- 80 - 99 km.35
- Bory Tucholskie 2009.12
- Bory Tucholskie 2011.7
- Geocache.1
- Litwa 2010.8
- Mapy z GPS.44
- Niemcy.117
- Okolice Szczecina.328
- Poj.Krajeńskie-Bory Tucholskie 2.7
- Polska Egzotyczna 2007.12
- Słubice i okolice.112
- Suwalska Trzydniówka.5
- Suwalszczyzna 2006.6
- Suwalszczyzna-Podlasie 2008.9
- Weekendowa wyprawa 2005.3
- Wyprawa 1 2006.10
- Wyprawy.52
Blog rowerowy. Aktualizowany od przypadku do przepadku. Spostrzegawczość jest ważna. Nie wiąż się z nim, jeśli nie lubisz dłuższej rozłąki. Zanim zaczniesz czytać zapoznaj się ze znaczeniem słów: ironia i sarkazm ;)
Wyprawa na Litwę - dzień czwarty, czyli bolid.
Środa, 21 lipca 2010 | dodano:29.07.2010 Kategoria 80 - 99 km, Litwa 2010, Wyprawy
Km: | 93.17 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:51 | Km/h: | 15.93 |
Pr. maks.: | 47.80 | Temperatura: | 30.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | 1690kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Unibike Viper |
Poprzedniego dnia podczas rozmowy telefonicznej Kajman przypomniał mi, że czas na Litwie wyprzedza czas w Polsce o godzinę. Ponieważ rozbiłem namiot w lesie nieopodal Dzukijskiego Parku Narodowego, więc dzisiaj wstałem o godz. 4 naszego czasu - wolałem stamtąd zmykać nieco szybciej niż zwykle. Poza tym miałem ochotę na jakieś porządniejsze ablucje, o które ciężko w środku lasu, a zobaczyłem, że w Kabeliai jest jeziorko, w którym może dałoby się wykąpać i postanowiłem podjechać tam rano - miałem mnóstwo czasu, bo z Niradharą i Kajmanem umówiłem się na 9, również naszego czasu. Niestety, jeziorko było całe obrośnięte trzciną i jedyne możliwe zejście jakie znalazłem... mieściło się praktycznie w centrum wsi. Ze zgromadzonych tam "drobiazgów" wywnioskowałem, że i tak codziennie zdarza się tam jakiś striptiz, więc pozbyłem się skrupułów, dzięki czemu pozbyłem się również pokaźnej ilości brudu ;)
Czasu było rzeczywiście sporo, bo zdążyłem obejrzeć kościół, pod którym się umówiliśmy, sfotografować zabawnego bociana na krzyżu, zajrzeć do sklepu, gdzie udało mi się porozumieć po Polsku, zjadłem loda, trochę jeszcze pokrążyłem po okolicy aż stwierdziłem, że zaczekam na bikestatsową ekipę przy drodze dojazdowej do Kabeliai, bo i tak tamtędy prowadziła droga, którą muszą jechać.
Myślałem, że przyjadą na rowerach, bo wciąż wydawało mi się, że nocują na kempingu w Druskiennikach, ale zrozumiałem swoją pomyłkę, kiedy ujrzałem biały rydwan z polską rejestracją a z tyłu na bagażniku zamocowane rowery. Przywitaliśmy się i umówiliśmy pod kościołem, gdzie bezpieczniej będzie zostawić samochód. Pod kościołem po kolejnych powitaniach, pamiątkowych zdjęciach nastąpiło ustalenie trasy...
* * *
Kiedy Niradhara i Kajman zorientowali się, że mam zamiar jechać szutrówką, spojrzeli na mnie, na moje bagaże i pomyśleli: "nie, ten facet nie jest normalny. Musimy uratować mu życie, to zresztą żadna przyjemność kogoś reanimować". Tak pomyśleli a potem przystąpili do działania.
- szutrówka - powiedziała Niradhara smutno i nagle cały świat pociemniał.
- ja mam gładkie opony. Na asfalt - grobowym głosem obwieścił Kajman, a ja, wraz z całym światem zalałem się krokodylimi łzami.
To było jak katharsis, jak duchowe oczyszczenie, jak seans scjentologiczny połączony z obrzędem babci Klary (nie, nie znam jej ani tego obrzędu). Nie byłem potem w stanie powiedzieć nic innego, tylko...
- a dlaczego by nie pojechać asfaltem?
* * *
Fragment powyżej to oczywiście żart. Niestety, pierwszy i drugi dzień mi nakiełbasił w planach i wiedziałem, że muszę się nastawić na zmiany - tego dnia miałem właśnie wykonać taki szeroooki nawrót, a dzięki wspaniałemu towarzystwu Niradhary i Kajmana... jechałem we wspaniałym towarzystwie :)
Podczas jazdy było mnóstwo rozmów, po drodze zwiedzaliśmy też miasteczka, podziwialiśmy litewski skansen, czyli praktycznie wszystko, co się na Litwie znajduje - kiedyś takie wrażenie zrobiła na mnie nasza Suwalszczyzna, ale widać jak tam wszystko szybko się zmienia, teraz żeby zobaczyć takie obrazki, przenieść się o pół wieku wcześniej, trzeba się wybrać dalej, na Litwę.
Bardzo ciekawe wydarzenia nastąpiły, gdy dotarliśmy do Mereczy (Merkinie). Otóż, postanowiliśmy tam coś przekąsić. Najpierw był problem z zostawieniem rowerów, bo knajpka - kawiarnia mieściła się na piętrze. Okazało się jednak, że z jej okien będziemy widzieć nasze wehikuły, więc się zdecydowaliśmy. Potem trzeba było przebrnąć przez dziwny system zamawiania, bowiem niezależnie od tego, co znajduje się w menu kelnerka zaczyna rozmowę od słowa przypominającego angielskie "chicken". Oznacza to zapewne "czym mogę służyć?" jednak daje kelnerce chwilę wytchnienia, bo goście muszą się trochę namęczyć, żeby wytłumaczyć, że nie chcą kurczaka. Ponieważ zauważyliśmy w menu "koldunai", więc postanowiliśmy uraczyć się tym przysmakiem. Tu nastąpiła kolejna trudność, bo kelnerka użyła słowa na "b", które najpierw zrozumieliśmy jak "bold". Teraz podejrzewam, że chodziło o "bolid", a kelnerka chciała zyskać parę punktów rozmową o Kubicy, ale klienci okazali się upierdliwi i chcieli się tylko nażreć. Za bold podziękowaliśmy italikiem i zgodziliśmy się na boiled koldunai, a z całego posiłku najlepiej zapamiętaliśmy smak piwa ;)
Merecz znana jest chyba najbardziej z "Legendy o upadku Kajmana", ale o tym już napisał sam jej twórca. Ja tylko dodam, że nie ma świadków tego wydarzenia. Wszyscy, którzy twierdzą że coś widzieli, widzieli Kajmana siedzącego na rowerze opartego jedną nogą o bruk, inni z kolei widzieli jak tenże stoi obok roweru trzymając go za siodełko. To tak jakby jedną z sekwencji wydarzenia zastąpiła jej wersja z innej odnogi rzeczywistości. Tak naprawdę byliśmy więc świadkami eksperymentu pod nazwą "Kajman Schrödingera" (więcej! To prawie tak jakbyśmy znaleźli się z nim w jednym pudełku! ;) ) i z pewnością zajmować się tym będą najznamienitsi fizycy świata. Już słyszałem, że na mereckim bruku mają niedługo zaterkotać kółeczka fotelika Hawkinga...
W gruncie rzeczy jedyny znany mi upadek rowerzysty na Litwie to mój własny - jadąc poprzedniego dnia gruntową, trawiastą drogą wjechałem w koleinę i gruchnąłem :)
Sympatyczni bikestatsowicze mieli jeszcze zamiar zwiedzać Druskienniki, ja przed tym miasteczkiem zamierzałem skręcić w prawo i powoli szukać jakiegoś miejsca na nocleg, nastąpiło więc smutne pożegnanie.
Z mapy wynikało, że nieopodal z jednej strony zaczyna się rezerwat, więc siłą rzeczy szukałem miejsca po stronie przeciwnej. Udało mi się znaleźć wreszcie drogę, która szła w głąb lasu i tam się kończyła. Namiot rozbiłem więc jeszcze kilkadziesiąt metrów dalej i tak kończył się dzień...
Elu i Piotrku - dziękuję za kilka fantastycznych godzin Waszego czasu! I za to, że nie nudziliście się w tym żółwim tempie ;) Do następnego!
Komentarze
Świetnie się czyta Twoje opisy. Nie tylko ja doceniam Twoje umiejętności posługiwania się aparatem fotograficznym. A jako stary "bocianolog" zapytam czy bociek na krzyżu to żywe ptaszysko ?
jotwu - 15:08 czwartek, 29 lipca 2010 | linkuj
Nikt nic nie widział, ale strup z kolana dzisiaj dopiero mi odpadł:)
Kajman - 12:32 czwartek, 29 lipca 2010 | linkuj
Marku, raz jeszcze dziękuję za wspólną jazdę :) Wprawdzie, rezygnując z szutru, pozbawiłeś mnie możliwości darmowego przypudrowania nosa wzbijanym przez przejeżdżające auta pyłem, ale i tak wycieczka pełna była atrakcji :) Miło było poznać Cię osobiście :)
Serdecznie pozdrawiam :) niradhara - 12:17 czwartek, 29 lipca 2010 | linkuj
Serdecznie pozdrawiam :) niradhara - 12:17 czwartek, 29 lipca 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!